Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie stać mnie na prawdziwe! — powiedział do siebie. — Ale jeśli sztuczny rubin jest równie piękny jak prawdziwy, wolę nawet sztuczny, bowiem lubię rubiny nie dla ich wysokiej ceny, a wyłącznie dlatego, że są piękne.
Tak przyozdobiony nabrał jednak jego pokój podobieństwa do modnych salonów, toteż pewnego dnia polecił Giuseppowi wszystko wynieść z powrotem, i wrócił do dręczenia swej wyobraźni analizowaniem.
— Czemuż koniecznie muszę coś posiadać? — pytał. — Posiadanie nie daje mi stałego zadowolenia. Świnia jesteś, Hansie Alienusie! Baran jesteś! Gdy rozmawiam z kimś na schodach, to czyż schody te muszą być moją... muszą być wogóle czyjąś własnością? Może ich nie posiadać nikt! Jeśli żądzę posiadania wytworzył instynkt piękna, to nierównomierny rozdział sprzeciwia się właśnie temu ogólnemu instynktowi piękna. Dlatego to budujemy w wyobraźni takie schody, niczyje.
Stanął znowu przed pułapką objaśnień, a sprzeczności jęły tańczyć dalej szatańską, męczącą sarabandę. Duch epoki zawitał pod jego dach.
Postanowił dla orzeźwienia pójść do teatru, ale dawna bogini Fortuna tak chytrze wszystko urządziła, że smak jego nie odpowiadał smakowi bieżącej chwili.
— Wiersz — mówił sobie, zmierzając ku teatrowi — działa, odnośnie do rytmu, takiemi samemi środkami zmysłowemi, jak muzyka. Nazwać wiersz przestarzałym, znaczy tyle, co powiedzieć, że wyszliśmy poza muzykę. Wiersz stoi zresztą w tym stosunku do prozy, co surowy fresk do płótna. Wiersz, to sztuka ludzi prawdziwych, proza, to sztuka okularników.