Przejdź do zawartości

Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na razie szło jako tako. Nagle jednak padła niespodzianie aluzja do wianka mirtowego, a wszystkie, krągłe gęby wybuchnęły rozgłośnym śmiechem.
Wstał i wyszedł natychmiast.
Wracając, stanął przed oświetlonym kościołem, z którego dolatał śpiew i akordy organów.
Wychowany przez sceptycznego ojca, nie posiadał wiary, wówczas nawet, kiedy się bawił cynowymi żołnierzami. Nie wątpił nawet, gdyż tam, gdzie nie było wiary nigdy, trudno mówić o wątpliwościach. Wiedział, że ów brak zasadniczy różni go najgłębiej od „wolnych duchów“ w rodzaju Betty, która czasu swych religijnych przeżyć była „duszą zbawioną“.
Mimo to, myśli jego przybierały tę końcową formę:
— Niema dowodu przeciw temu, czy symbolika religijna mego prapradziada, lub Rigwedy nie zbliża się taksamo do prawdy, jak to czyni wiedza empiryczna. Są to wszakże jeno dwa różne sposoby wyrażania się, dwie przeciwne metody, dwa sprzeczne temperamenty. — Widzę niejasno, ale daleko sięgam! — powiedziała fantazja. — Widzę jasno, ale na małą odległość! — rzekła wiedza. — Chcę panować sama jedna! — powiedziała fantazja i padła. — Gardzę tobą! — zawołała wiedza współczesna i przewraca się właśnie. A fantazja dodaje uwagę: — Utwór wyobraźni jest równie dobrze rzeczywistością, jak ulica pod twojem oknem.
Stał pod kościołem długo, w otoczeniu kilku biedaków, a radosny hymn poniósł go na swej fali. Zelżało mu w piersiach, a myśli pomknęły raźno. W tej chwili dałby się bez namysłu zastrzelić w imię jakiejś wielkiej idei. Widział też, że połyskują oczy biednych współtowarzyszy i oni bowiem tworzyli rów-