Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widząc to, skoczył przewoźnik i zawołał głosem tak przenikliwym, że wszystkie cienie zbudził ze snu:
— Nieszczęsny! Do czegóżto doprowadziło cię zuchwalstwo twoje! Niepamięć przeszłości daje czysta woda letejska, ty jednak wypiłeś czarną wodę Styksu, a przezto zachowasz pamięć rzeczy minionych, natomiast wobec teraźniejszości ślepym będziesz. Duch twój zalicza się już do cieniów, ciało zaś życie mieści w sobie. Jeśli wrócisz na świat, będziesz kroczył pośród żywych, jak widmo bezdomne, niezrozumiałe, nie mogące zebrać własnych myśli.
Hans Alienus nie rozumiał już słów przewoźnika, zataczał się, jak pijany, widząc jeno latające nad swą głową czarne ptaki, odbite w martwej wodzie. Nie krzyczały, syczały jeno zcicha, a skrzydła ich wydawały lekki pogwizd.
Czas przetaczał się z głuchym łoskotem wstecz całemi tysiącleciami, niby ciężarowy wóz, co spada po stoku dosiężonego już wzgórza. Słyszał, jak otwierają się groby. Kończyste, gliniane lampki, jakie dają zmarłym, napełniały się ponownie oliwą i ujrzał w kurytarzu mnóstwo połyskujących języczków płomieni. Otoczył go krajobraz odmienny zgoła od tego, jaki opuścił właśnie. Słońce świeciło jaskrawo, tak że musiał na chwilę przysłonić oczy, oswoiwszy się atoli z blaskiem, spostrzegł, że stoi w ogrodzie palmowym, nad brzegiem rzeki. Wokół błękitniały roztocze pastwisk, zaś po falistych wzgórzach wspinały się żółtawe mury wielkiego miasta, przysłonione różową mgłą oddali. Pośrodku miasta sterczała schodowata piramida z lśniącym budynkiem na szczycie, a niebo poranne drżało łyskliwie barwami perłopławu, jak