Przejdź do zawartości

Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ślenia, gdyż przez cały czas jej tańca patrzył nieustannie przed siebie, jak nieprzytomny.
Jak długo baśniarka trzymała na uwięzi jego wyobraźnię, przepajając złudzeniem, że jest sam jedną z osób działających, siedział jak inni, ogarnięty pogodnem zainteresowaniem. Ale taniec nużył go.
Girgil miała czarną, do ziemi sięgającą szatę, którą pod piersią podtrzymywała złota wstęga. Podczas, gdy Hans badał jej piętę, przeglądała się zalotnie w wodzie rynny i gładziła włosy, ale wnet spostrzegła, z jaką niewiarą i jak niedbale bierze się do rzeczy, i jednym gestem ściągnęła nogę z jego kolana. Niby źle wychowane dziecko, niezdolne ukryć swego gniewu, rzuciła kołatkę na dywan i, nie kulejąc wcale, jeno płacząc głośno, wybiegła z komnaty.
Nawykły już do takich scen, jadł dalej spokojnie wieczerzę. Spożywszy kilka płatków ciężkiego tortu maślanego, wstał i wyszedł bez słowa.
Wstąpił na dach tego nieustannie spokojnego domu, w którym działo się jeno to, co miało za cel upiększenie życia i gdzie wszyscy tego jeno pragnęli, resztę uważając za bezpotrzebne i bezsensowne. To też, na widok smutku Hansa Alienusa, kobiety przypuszczały, że stracił zmysły. Dotąd widziały, że dumali jeno ludzi tuż przed śmiercią.
Tymczasem Hans, z rozwianym włosem, w biały płaszcz odziany stał na płaskim dachu domu swego i patrzył na mury Niniwy, tonące w mroku.
— Okłamałem sam siebie, — mówił — albowiem moje „dziś“ nie starczy mi. I Sardanapal swoje „dziś“ tęskliwie uwiecznia na kamieniu i przysłania je cieniem wiekuistości.