Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zbudził Tuklat-Nirgala, który zapadł w sen, podpiwszy z kilku tancerkami i wygrawszy w kości cały worek miedzianych monet. Mrucząc niechętnie, zapalił pochodnię i poświecił Hansowi przez plac, aż do bramy zamku.
W przedsionku szczęśliwości zastał dwu rzezańców, którzy w świetle ogniska wykuwali w olbrzymiej płycie kamiennej dwie postaci. Figura nadnaturalnej wielkości trzymała na dłoni drugą, mniejszą, u dołu zaś widniał napis: Ja, król, podniosłem do swego boku cudzoziemca, tokarza muszli ślimaczych. Mówiłem z nim o własnej zatracie.
— Sardanapal nie ma tak wydatnej piersi i tak muskularnych ramion, jak ta wielka postać! — zarzucił Hans.
Jeden z rzezańców odparł:
— Czemużby miał Sardanapal uwieczniać to czem jest, nie zaś to czego pożąda?
Hans ruszył dalej i wszedł do osiedla szczęśliwości.
Gwiazdy migotały żartobliwie pośród sztywnych cyprysów. W nieskończonych halach kuchennych zamku klęczały setki młodych murzynów u kipiących garnków, dmuchając w skrzący żar i machając wachlarzami z piór. Biało odziany niewolnik wziął na głowę czworoboczną, złotą misę z budowlą, ułożoną z marynowanych liści różanych i, zaniósłszy ją po schodach do parku oświetlonego płóciennemi lampjonami, postawił na rozpostartym kobiercu przed Hansem.
Hans usiadł nad lśniącym jak zwierciadło stawkiem. Miał za sobą na szerokich schodach pstro przybrane kobiety, o malowanych jaskrawo twarzach, które w tajemniczym półcieniu wyglądały jak widma.