Przejdź do zawartości

Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zgromadził orszak tych marmuru jeńców
Jak gdyby świtę współupadłych ze mną,
Współzaginionych czasu potępieńców,
Co wrogów liczbę zwiększyli tajemną,
A ona flasza, dar Sardanapala,
To przeszłość, która życiem się rozpala!

Wzniósł oburącz miecz, błysnął jakby grom płomienisty z nieba, flasza pękła, gęsty, czerwony płyn rozprysnął się szeroko, a gdzie jeno była kropla, czarowała oczy patrzącego i pędziła mu krew do policzków. Nagle papież zbladł, cofnął się o krok i chwycił za ramię najbliżej stojącego dostojnika. Milczeli wszyscy, zaś z głębi podziemi zabrzmiało coś, niby lekki, szklany dźwięk dzwonu. Marmurowym ustom dana została mowa i oto... zewsząd, z parku, podwórz, kurytarzy i sal zaczęły białe postaci kamienne głosić chwałę życia zgodnym chórem:

Pęd wzwyż, gdzie się doskonałość iści
Ucieleśniamy w sobie,
Lecz ludzkość, pełna nienawiści,
Chciała nas zamknąć w grobie.
Zakuła w dyby, w cień wtrąciła,
Lecz boskich marzeń moc,
Mocarna twórcza siła
Rozwiała noc.
Z płomiennych zwidów prawda wstała,
Pierwowzór ten,
Zaklęła w piękne ludzkie ciała...
Ziścił się sen!