Przejdź do zawartości

Strona:Verner von Heidenstam-Hans Alienus.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jest, jak ojciec wie, urzędnikiem Watykanu, ale zamierza zrzec się tej posady w tym roku. Mieszka, jak pustelnik w małym, opuszczonym domku na krańcach miasta.
— Ależ, drogie dziecko, musi mieć przecież jakiś cel.
— Jego celem jest żyć szczęśliwie, jak sam powiada!
Ksiądz zaśmiał się i rzekł:
— A to szczególne zajęcie!
Spojrzał na Giggję, szelmowsko mrużąc oczy, potem wstał i ruszył naprzeciw Hansa, który właśnie stanął w progu. Ruchem wdzięcznym i elastycznym wsunął kapelusz i laskę pod pachę i ująwszy dłoń Hansa w obie ręce, na których łyskało kilka pierścionków z jaskrawemi kamieniami, powiedział:
— Znam ja młodych. Boli ich, gdy ludzie na ulicy nie klaszczą w ręce, ile razy wyjść raczą, oraz że w kościele, na ich widok wszystko nie zrywa się z ławek. Będąc w wieku pańskim, lubiłem też samotność, a pewnego ranka omal nie zażyłem trucizny, zdesperowany, że nie ufam sobie na tyle, by zostać papieżem. Kocham za to właśnie młodzież. Pożądać i pragnąć, to główna cecha młodości! I tak zbyt wcześnie niestety nadchodzi znużenie.
Stanął przy kominku i oparł nogę o cokół, tak że ogień ogrzewał mu podeszew. Jednocześnie dobył jedwabnej chustki w błękitną kratkę, otarł tonsurę i schował z powrotem, ale w ten sposób, że rożek jej wystawał z pośród długich połów surduta.
Wkońcu obrócił się, otwarł bezgłośnie, ostrożnie drzwi i wyszedł, zostawiając za sobą woń perfum.