Przejdź do zawartości

Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

srebrzane, przypominały swym wyglądem owe połyski subtelne, jakie drżą na powierzchni rtęci; inne pływały powolnie, brzuchate, niekiedy prawie krągłe, zdając się być przyodziane w kolczugi. sporządzone ze złotej łuski. Po skalach włóczyły się skorupiaki, poruszając ciężko podwójnemi rzędami łap, wabione owym ruchem, mącącym spokój śmiertelny głębin morskich, gdzie wszystko ściga coś i pożera, by samemu z kolei by pożartem. Tuż pod powierzchnią unosiły się meduzy naksztalt żywych opalowo-białych parasoli, obrzeżonych fjoletowemi szlarkami.
Dość było pociągnąć za wędki i nowy połów spadał na dno łodzi. Kosze się wypełniały. Wreszcie ta nazbyt łatwa zdobycz nużyła Trytona i jego bratanka... Słońce dobiegało już prawie zenitu: wielkie pasmo złota kładło się na morzu; każde drgnienie wód rwało zeń coraz-to nowy strzęp. Drzewo łodzi parzyło dłonie.
— Tośmy się już napracowali dość na dzisiaj! — mawiał Tryton, poglądając naprzód w niebo, a potem na kosze. — A teraz trzaby zażyć ochędóstwa.
Rozbierał się i rzucał się w morze. Ulises patrzał nań, jak się zanurzał śród pierścienia pian, jaki się czynił dokoła potężnego korpusu. Wówczas dopiero chłopiec zdawał sobie sprawę z głębokości tego fantastycznego świata. Brunatne ciało pływaka nabierało, zagłębiając się, przejrzystości porcelany. Zdawało się stawać błękitnym kryształem, posągiem ze szkła weneckiego, tak kruchym, żeby się stłukł, spadłszy na dno.
A on sunął, jak bożek wód najgłębszych, rwąc rośliny, rękoma goniąc za złocistemi lub czerwonemi błyskawicami, chowającemi się w szczeliny skalne. Upływały długie minuty... A jeśli tak zostanie tam w dole już nazawsze? Jeśli już nie wypłynie nigdy? Już malca przejmował niepokój...
I nagle posąg z przeźroczystego kryształu stawał się zielony... wznosił się, wznosił... nabie-