Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 101 —




IV.
Głowa za głowę.

Gdyby nie turkot bryki i tentent cwałujących rysaków, Porwisz i jego koledzy mogliby byli słyszeć, jak żyd Szachin zacinając konie, parsknął głośnym śmiechem szyderczym...
Za kilka chwil bryka była za miastem. Zaledwie jednak poczęły znikać ostatnie domki przedmiejskie, kiedy nieopodal dał się słyszeć tentent galopujących jeźdźców, wołania i strzały...
Szachin, który sam powoził, odwrócił się w tył i spojrzał po za siebie. Z daleka, w cieniu nocy, rysowało się kilka postaci na koniach...
— Pogoń!... — mruknął Szachin i zaciął konie biczem, napędzając je świstem i krzykiem.