Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 111 —

Gdy konie znużone odmówiły już usług, Szachin najął sobie u karczmarza najbliższego świeżą podwodę, a zostawiwszy swych ludzi w bryce, sam popędził do celu podróży.
Przybywszy do Brodów, spotkał na samym wjeździe jednego z dragonów Fogelwandra. Dowiedział się od niego, że rotmistrz właśnie za godzinę wyruszyć ma do Lwowa. Szachin udał się śpiesznie do wskazanej gospody i wpadł do izby Fogelwandra.
Oficer zdziwił si, bardzo, ujrzawszy niespodziewanego gościa.
— Pan Szachin tu! — zawołał. — Cóż to się stało? Miałeś czekać na mnie....
— Ja chciał czekać, ale interes czekać nie chce — odparł Szachin. — Wypadło mi nagle być tu w Brodach, a szczęście chciało, żem pana grafa zastał tu jeszcze. Nie będę mógł może zaraz wrócić do Lwowa, a chciałbym raz już skończyć ten mały interes.
— Czy ciągle ci tak zależy na tym hajdamaku? — zapytał Fogelwander.
— Gdyby mi nie zależało, czyżbym się naprzykrzał panu rotmistrzowi? Pa-