Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 123 —

a sam cofnął się w tył i zatrzymał wzrok swój przenikliwy na oficerze, jakby chciał badać na nim wrażenie, którego się spodziewał...
Fogelwander rzucił wzrok przed siebie i stanął jak wryty...
Na twarz jego wystąpił wyraz najwyższego zajęcia i prawie zachwytu, — a oczy pełne zdumienia utkwiły w jednem miejscu, jakby się oderwać nie mogły od oglądanego przedmiotu...
Szachin nie spuszczał z oczu młodego oficera, a na brzydkich ustach jego igrał uśmiech...
Pokój, na którego progu stał Fogelwander, był to mały gabinecik ciemny i zapylony, którego staroświeckie umeblowanie wyglądało jak kram starożytności. Z sufitu spuszczał się pająk ciężki mosiężny, tu i owdzie połyskujący jeszcze srebrnemi ozdobami, którego ramiona wyobrażały smoki biblijne, zwijające się w jedną arabeskę fantastyczną. Ściany ujęte w ciemne ramy starych dębowych lamperyi, okryte były spłowiałym, ponsowym adamaszkiem, od których odbijały dziwnie kabalistyczne