Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 135 —

I podnosząc się uroczyście, Szachin głośno i z groźnym, przejmującym naciskiem zawołał:
— Przysięgam, po trzykroć przysięgam, że jeśli pan złamiesz w czemkolwiek tę ugodę ku krzywdzie mojej, nie ujdziesz mojej zemsty, choćbym ją mieniem mojem, krwią moją, życiem mojem przypłacił! I niechaj mi Jehowa nie przebaczy, jeśli ja tobie przebaczę!
Szachin wyrzekł te słowa z namiętną siłą. Cała postać jego zmieniła się, kiedy je wygłaszał. Zdawał się być wyższym, jakby urósł nagle; twarz jego miała na sobie piętno nieprzełamanej woli, oczy rozgorzały płomieniem groźnym i dzikim...
Szachin był istotnie strasznym w tej chwili...
Fogelwander stał chwilę nieruchomy pod wrażeniem tej sceny.
— Ugoda stoi — odezwał się nagle Szachin znowu dawnym, zimnym tonem — czekam jej spełnienia.
Fogelwander ocknął się i zawołał gorączkowo:
— Za trzy dni!