Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 223 —

wny, ani jednej chwili nie było do stracenia. Trzy dni, które Szachin czekać obiecał, ubiegały z dniem jutrzejszym — kampanię należało rozpocząć natychmiast.
Ale jak? zkąd środki wziąć ku temu?... Ostatni grosz, tak ciężko okupiony, pojechał w daleki świat razem z włoskim awanturnikiem, o nowe postarać się środki było rzeczą niepodobną... Fogelwander nic już nie posiadał...
W tej chwili przypomniał mu się pognieciony pierścień watażki...
Oficer wyciągnął klejnot z kieszeni, gdzie go był ukrył w chwili nagłego nadejścia Bambera i przeora. Spojrzał na kamień kosztowny niepospolitej wielkości, i zadrżał prawie... Zdawało mu się, że ten świetny brylant pali się takim samym dzikim, nieczystym ogniem, jak oczy hajdamackie, że w blasku jego miga się krew i łuna pożaru...
Zdawało się Fogelwandrowi, że przywłaszczając sobie ten pierścień, poślubia zbrodnię, że nim jakby ogniwem łączy się z nieczystą pokusą, która przemawiała z opowieści watażki... Ale oprócz pierścienia nie miał Fogelwander nic,