Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 261 —

Wziąć szable, pistolety, Ogarkowi ja dam sam parę krócic; więcej niepotrzeba.
— Szkoda, że bez deresza! — zawołał. Porwisz z pewnem nieukontentowaniem — to koń, mości rotmistrzu, bardzo mądry; bywało jeno czekam, aż przemówi. Szkoda, że bez deresza: deresz zdałby się nam bardzo!
Po tej uwadze, do której się czuł moralnie obowiązanym, poczciwy Porwisz wyszedł, aby wyszukać gwardyaka i przygotować się do podróży.
Jeszcze przed zmrokiem stanęli obaj żołnierze w pomieszkaniu Fogelwandra, przed którem już czekał wóz kryty, zaprzężony czterema dobremi końmi.
Fogelwander opowiedział obu najważniejsze szczegóły sprawy, o którą chodziło.
— Wiecie teraz towarzysze — zakończył — czego od was wymagam. Jeżeli nam się uda, spełnimy czyn dobry, czyn prawdziwie rycerski. Pośpieszymy z ratunkiem słabej, nieszczęśliwej istocie, którą od boku ojca porwał zbrodniarz niegodziwy, łotr, któregobym bez pardonu powiesić kazał, bo strzału nie wart.