Przejdź do zawartości

Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sileniu się tu mlekiem (o godz. 10½) puściliśmy się daléj. Z wschodniego pochylenia Waksmundskiéj przełęczy ujrzeliśmy pasmo spiskich turni, z których jednak najwyższy Lodowy tonął w mgłach. W dolinie nad przejściem Waksmundskiego potoku, co się toczy z pod Krzyżnego, dosyć było biedy, nim się nam udało przebyć po wierzchołkach sterczących z wody głazów, bo w czasie lata mokrego potoki górskie toczą znacznie większą ilość wody, niźli zwykle, dlatego łatwo bardzo o przymusową kąpiel, choćby po pas, albo po kolana u osób niewprawnych w chodzeniu po Tatrach.
Od potoku szliśmy ciągle w górę na stopy Wołoszyna, a gdyśmy stanęli na wierzchu grzbietu, pięknie się nam ukazał Gierlach od wschodu z poszczerbioną Polską przełęczą nazwaną wedle wzoru niemieckiego Polskim Grzebieniem (polnischer Kamm). Siniał nam ten dziki grzbiet tak gdzieś daleko, że się nam wydawało niepodobieństwem abyśmy go dziś jeszcze przebyć mogli.
Lasy tutejsze strasznemu ulegają wyniszczeniu od ludzkiéj ręki. Świeżo przez dziedzica dóbr Zakopiańskich wystawiony tracz na Łyséj nad Białka pochłania całe bogactwo górskich okolic. Ci co się na leśnictwie znają, powiadali mi, że gospodarstwo w tym względzie idzie tu tak, jak iść nie powinno; że wycinanie lasów nie odbywa się w stosunku ich wzrostu, lecz aby obecnie jak najwięcéj dochodu przyniosło.
Ku południowi zdążyliśmy nad potok płynący Roztoką z Pięciu Stawów. Toczy on się tu nowem korytem przez las; każde drzewo głazami i różnem namuliskiem dołem ubrane stawia wodzie przeszkodę, szumi tedy okalając je,