Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaczął prosić, molestować, wprost błagać, zaklinać, by Alf przynajmniej ślub wziął, najgrubszemu skandalowi kres położył… Złote góry obiecywał! A ten nic. Ślub wziął, ale o teściu słyszeć nie chce. Widzicie przecie. Do Bodeniusa zajechał, nie do żadnej z swoich dwóch familij i nie do hotelu. Artysta, nie mieszczanin. Charakter!
MIROSZ: Daruję ci dziesięć charakterów, aby tylko sztuka była dobra.
BODEŃCZYK: Zasadniczo i ja się zgadzam ze Swarą, że tylko silne dusze mogą pisać silne dzieła…
SWARA: A u Alfa take-śmy się obawiali słabości. On właściwie nie zna grozy misteryum życia i śmierci.
BODEŃCZYK: Jeśli ci o to chodzi, to pociesz się. Aż się roi w jego sztuce od kontrastów życia i śmierci.
MIROSZ: Gadajże coś o tej sztuce więcej, ty!
BODEŃCZYK: Na to za mało ją znam.
MIROSZ: Zawsze olimpijczyk!
SWARA (na zegarek patrząc): Za półtorej godziny… Chyba ja mam większą tremę, niż Alf. Bójcie się Boga, przecie o młodą sztukę idzie, o nasz sztandar!
ALFRED (wpada. W ostatnim czasie trochę się zmienił. Ubiór i maniery à la bohèmien, w traktowaniu dawnych kolegów widoczna wyższość): Jak się macie, moi drodzy. Posyłałem wam zdala sug-