Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

BODEŃCZYK (po cichu wychodzi).
AMA: Ty! ty wszystkiemu jesteś winien, ty, ty, ty! Kto z taką sztuką debiutuje!
ALFRED: To i ty jesteś zdania, że sztuka jest zła!
AMA: Widziałeś przecie! (Zaczyna biegać po pokoju). Jezus Marya! Jezus Marya! Co ja teraz pocznę! I tak ze wstydu nie pokazywałam się ludziom, ale myślałam, że po twoim tryumfie… Teraz…!! (Z krzykiem): Uciekajmy stąd, Alf, uciekajmy! Najbliższym pociągiem! Nie chcę, by mię ktoś widział — uciekajmy!
ALFRED: Dokąd — jak — waryatko? (Ciszej): Zapominasz, żem bez grosza. Przecie do kolegi zajechałem! Myślałem, że w razie powodzenia dyrektor da zaliczkę…
AMA: Zresztą poco uciekać! Co mi po Paryżu, gdzie mnie nikt nie zna, gdzie ja nic nie znaczę… Tu miałeś być zwycięzcą, mieliśmy ruch rozpocząć, byłabym salon literacki prowadziła… teraz… (Z wściekłością): Na kawały bym ich rozszarpała, hałastra przeklęta! Zdawało mi się, że ile było pań, każda swemi szpilkami mię kłuje! (Przypada doń): Gadajże, co będzie? mów, mów!
ALFRED: Czy ja wiem…
AMA (znów wybucha płaczem).
ALFRED: Na miłość boską, przestań, bo się wścieknę!