Strona:Wilhelm Feldman-My artyści.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

SWARA: Podłość!
MIROSZ: Mistyczny seans dla rzeźników.
DZIENNIKARZ: Cóż znowu. Tylko kasza narodowa z cokolwiek za tłustemi skwarkami.

[Palą. — Przerzucają książki]

DZIENNIKARZ: Czy Fred taki naiwny kabotyn, czy świadomy?
SWARA: Ta wściekła gonitwa za efektami… Ta zaczarowana królewna, strzeżona przez trzy smoki, z których jeden ma pikelhaubę i wąsy à la „es ist erreicht“… Te tłumy chłopków poczciwych, padających do stóp królewny…
DZIENNIKARZ: Ta! Co dziwnego… Wpływ papy Starzeckiego! Znam ja jego szkołę, przecie praktykowałem u niego trzy lata!
MIROSZ: A wszystko niby nowe… w sosie ultra-modern… Nastroje — fi! Psom wyćby się zachciało! Duszy ni za pół grosza, ale kostyumów — chyba za tysiączkę! Psiakrew, żeby człowiek na tem przynajmniej coś był sprofitował!
DZIENNIKARZ: Moi drodzy, ale dwadzieścia przedstawień — jak ulał!
FELKA, AMA (z salonu).
FELKA (w gustownym stroju wieczorkowym, o spokojnej dystynkcyi, swobodna, światowa dama).
AMA (niezmiernie słodka): Byliśmy zachwyceni, powiadam pani. Zachwyceni!
FELKA (od niechcenia): To ja mam dziękować… Rola tak wyborna! Czy tu mogę zapalić?