Przejdź do zawartości

Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nych objawów, mało na to zważali, zresztą patrząc na nich, można było być spokojnym. Zda się ze stali byli ludzie, zbroja przyrosła im do skóry, przytem mieli w swoim poczcie żołdaków z tak pokiereszowanemi gębami, również zakutych w żelazo, że tam i najśmielszego strach obleciał. Przeklinali ich tylko po cichu i modlili się o rychły wyjazd.
Tymczasem czas i poczciwa natura ludzka, gdy ją oskrobiesz z przesądu i zabobonów, inną przybierze barwę. Gdy się rozebrali z żelaza, gdy się rozgadali pobratymczym językiem, gdy wnieśli w ciemne izby ubogich mieszczan promień światła, gdy im pokazali, jak się robi to, a jak tamto, gdy im wytłómaczyli, jak to Niemiec zabiera im wszystko i nie pozwala się rządzić własnym rozumem, choć go mają tyle, co i on, znikli heretycy a zostali ludzie, ludzie dobrych serc i głów dobrych, a tak podobni do nas i językiem i obyczajem.
Żeśmy to dotąd nie wiedzieli o tych ludziach? Słyszeliśmy tylko, jak opowiadali starzy, że w dawnych czasach, więcej, jak przed stu laty, przyszli tu Czechowie i byli srodzy okrutnie i chcieli panować nad nami, ale ich król Łoktek wygnał. Ale to musieli być inni Czechowie, — dodawali — i tamci nie nazywali się husytami.
Pan Hinka z Waldsztejnu opowiedział zgro-