Przejdź do zawartości

Strona:Wincenty Rapacki - Król Husytów.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jesteście dobrym, książę i zostaniecie takim. Wasze serce niech wam poda środek.Ono Wam najlepiej poradzi. Ja takiego lekarstwa nie mam. Dają je zwykle baby czarownice, albo oszuści i kończy się na tem, że ofiara pada od trucizny, którą oni zadadzą. Odeszlijcie tę kobietę tam, skąd przyszła. Będzie to i tak srogie dla niej lekarstwo, a Wy będziecie mieli spokój, którego pragniecie.
— Jest to ludzka rada, ale nie doktorska.
— I ludzka i doktorska, Mości Książę. Ja leczę tylko choroby ciała. Choroby duszy leczy Bóg.
— To chyba w klasztorze ją zamknąć trzeba?
— To może dla niej być gorszem od więzienia. Zostawcie jej swobodę.
— Dziwny z was człowiek. Wasza żona nie wróciła?
— Dotąd nie jeszcze, bo by tu była weszła.
— Przyjdę ją odwiedzić innym razem.
Gdy drzwi zamknął za młodzieńcem, stanął na środku izby, potarł silnie czoło i zapatrzył się w próżnię.
— Com ja dziś zrobił? Com ja zrobił? Zdradziłem się przed królem z moich afektów do husytów, a tu Zbigniew rzucił grom... ale przecież Szafraniec, mój opiekun i protektor, ich przyjmuje i ugaszcza. Dobrze powiedział