Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prawie, wizyjna twarz jej zmalała i wychudła — zapadły się policzki — skóra alabastrowa, blada; oczy pod jaskółczemi brwiami rozwarte szeroko patrzą nieruchomo ponad jego głowę; kataleptycznie; — białka i źrenice zalśniły odbitym i już przedestylowanym od wewnątrz światłem księżyca; — oczy te były ślepe. Na czarach piersi błyszczały sutki — błyszczały też małe krople ros na jej włosach.
Wysoki szum nachwiewał czuby sosen na rozmleczonym niebie; gdy zmiatały księżyc — źrenice niewieście zachodziły cieniem i fosforyzowały zielono jak ślepia kotów.
Już stał oparty o szorstki, łuszczasty pień — a ona wciąż jeszcze leżała wyprostowana, z lekko rozsuniętymi nogami; pełnia wypłynęła ponad ścianę lasu i nakryła ją świetlistą lamą — teraz fosforyzowała cała — — ręce jej bezustannie wykonywały ów ruch chwytania i wypuszczania wrzosów —: odpływ i przypływ; pulsacja.
Westchnęła. Usiadła nagle. Wstrząsnęła głową by włosy przerzucić do tyłu.
Wstała.
Tej nocy napisał Cyprian pierwszy poemat.
Sprawa z Balbiną nie powtórzyła się już nigdy. Na nalegania, prośby i modły odpowiadała — nie — (a po chwili) — ten pierwszy raz tylko jest ważnie, pierwszy wogóle — pozatym jest mi to wstrętne — Raz wspomniał Mikołaja; rzekła:
— kocham go — poeta —
— piszę i ja —
— wiem —