Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podniosły się krzyki; wrzawa rosła.
Wreszcie zlikwidowano zajście bardzo szybko. Pozbierano pijanego awanturnika i wyprowadzono, wyrywał się, klął i odgrażał, że zabije tego skurwysyna komunistę, niech go tylko gdzie spotka — poczym wrzasnął: bić żydów! — naco Julek znów chciał rzucić flaszkę, już w łeb tamtego mierzył; — uspokoił go Cyprjan.
Wszystko to mało kogo obchodziło. Gości już zresztą było nie wielu. Tancerki rozsiadły się po lożach; naciągały na kolację i „szampan“.
Z całej tej niespodzianej brewerii wyrósł w Cyprjanie nagły, nierozumny, bardzo dokuczny lęk; względnie pchnęła go ta awantura ku świadomości;— wyobraził sobie Cyprjan, że właśnie teraz, w tej chwli... może jakiś list, donos, telegram, anonim... ciągle to w nim tkwiło; żeby się Wisia nie dowiedziała; fobia, poprostu fobia; bezsensowna, nieuzasadniona, nie mająca odpowiedzi na pytanie: dlaczego? — no bo cóż, gdyby nawet! — — Przedtem tego nie było. Dopiero... dopiero, gdy ta furia zazdrości. — Ilekroć był u Mili — lękał się stawać blisko okna, aby go Wisia nie dojrzała; a przecież pięćdziesiąt kilometrów jedna od drugiej; nonsens; a jednak... Dzwonek! — — gdzie właściwie dzwoni? — ktoś chce płacić? — czy to ten dzwonek u Mili? — — wzdrygnął się — pewnie Wisia! — Dowiedziała się, przyszła... wchodzi... w przedpokoju, widzi, wisi jego palto, kapelusz, laska — po tej lasce każdyby wiedział — — więc on tutaj i tutaj!! — u tej! — — a potem — — Odtwarzał poraz setny tę rozmowę złą, prostą i wykrętną zarazem — — I teraz, żeby się