Przejdź do zawartości

Z „Wielkiego Testamentu“

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor François Villon
Tytuł Z „Wielkiego Testamentu“
Pochodzenie Antologja literatury francuskiej / Villon
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Całość jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z „WIELKIEGO TESTAMENTU“.[1]

W trzydziestym życia mego lecie,
Hańbą do syta napoiony,
Ni źrały mąż, ni puste dziecię,
Mimo, iż ciężko doświadczony
Kaźnią, ścierpianą z ręki krwawey[2]
Tybota, pana Ossyńskiego...
— Biskup iest — pełen czci y sławy —
Mnie ta nie będzie za świętego.

Nie iest biskupem mym ni panem;
Ni ziarnam nie miał zeń, ni plewy;
Anim mu sługą ni poddanym,
Ani o iego stoię gniewy;
Wodą y kęsem chleba suchym
Karmił mnie zacnie całe lato,
Na chłód przyodział mnie łańcuchem:
Niechay go Bóg wypłaci za to.

...Za Alexandra króla pono,
Człeka, zwanego Diomedesem,
Przed berło pańskie przywiedziono,
Skutego w łańcuch het, z kretesem;
Tenci Diomedes, niedobrego,
Zgarniał po morzu co dołapił:

Za to był stawion przed sędziego,
Iżby na śmierć się szpetną kwapił.

Cysarz tak ozwie się surowo:
„Czemuś iest zbóycą morskim, bracie?“
Aż tamten, mało robiąc głową:
„Czemu mnie zbóycą nazywacie?
„Dlatego, że na iednej łodzi?
„Gdybych miał statków choć ze dwieście,
„Nie byłbych, iako iestem, złodziey,
„Lecz cysarz, iako wy iesteście.“

Gdy cysarz dobrze to rzeczenie
Diomedesowe w myśli zważył:
„Dolę twą (prawi) wnet odmienię
„Lichą na dobrą“. Y tak zdarzył.
Zboyca, opatrzon hojnie złotem,
Żył odtąd zacnie, pełen chwały;
Walery nam oświadcza o tem,
Wielkim wołany przez Rzym cały.

Gdyby Bóg kiedy mi dozwolił
Usłyszeć tak wspaniałe słowo,
Gdyby był szczęścia mi pozwolił,
Naówczas, skorobych na nowo
W grzech popadł, niechbych od pochodni
Wraz smolnej zginął bez honoru:
Potrzeba ludzi pcha do zbrodni,
A głód wywabia wilki z boru.

Żałuię czasu mey młodości;
— Barziey niż inny iam weń szalał! —
Aż do mych lat podeszłych mdłości
Iam pożegnanie z nią oddalał;
Odeszła; ba, ni to piechotą,
Ni konno; pomkła iako zaiąc;

Тak nagle uleciała oto,
Nic w darze mi nie ostawiaiąc.

Odeszła, a ia tu ostałem,
Ubogi w rozum y nauki;
Smutny, zmurszały duchem, ciałem,
Próżen rzemiosła, mienia, sztuki.
Naylichszy z moich (prawda szczéra),
Świętey zbywaiąc powinności,
Krewieństwa mego się wypiéra
Dla braku trochy maiętności.

Tem nie zgrzeszyłem, bym grosz trwonił
Na smaczne kąski, tłuste dania;
Anim za cudzem ia nie gonił,
By złotem płacić me kochania;
Z ludzim korzystał nie za wiele,
Tak świadczę (co tu wiele baiać!)
Czegom nie winien, mówię śmiele:
Nad grzech nie lża się człeku kaiać.

Zaiste, nieraz miłowałem,
Y miłowałbych ieszcze chętnie;
Lecz serce smutne, z wygłodniałym
Brzuchem, co skwiérczy zbyt natrętnie,
Odwodzą mnie z miłosnych drożek.
Ktoś inny, syty, swey ochocie
Folguie za mnie: Amor-bożek
W pełnym wszak rodzi się żywocie!

Wiem to, iż, gdybych był studiował
W płochey młodości lata prędkie,
Y w obyczaiu zacnym chował,
Dom miałbych y posłanie miętkie!
Ale cóż? gnałem precz od szkoły,
Na lichey pędząc czas zabawie...

Kiedy to piszę dziś, na poły
Omal że serca wnet nie skrwawię...

...Gdzież są kompany owe grzeczne,
Których chadzałem niegdy śladem;
Tak mowne, śpiewne, tak dorzeczne
W trefnym figielku, w słowie radem?
Iedni pomarli, leżą w grobie;
Nic tu iuż po nich nie ostało;
Dusze niech Bóg przygarnie sobie,
Ziemia niech strawi grzészne ciało!

Z żywych dziś iedni, Bogu chwała,
Możni panowie, z biédy szydzą!
Drugim — po prośbie iść bez mała,
Y chleb za szybką ieno widzą;
Z inszych znów zakonniki godne,
Ba, ba! Kartuzy, Celestyny,
Trepki obuli se wygodne...
Różnie los sadza ludzkie syny.

Możnym Bóg zsyła moc dobrego,
Żyią w spokoiu y swobodzie;
W nich niéma przeinaczać czego,
Ani co rzec o tym narodzie;
Lecz biédakowi, co, wpół żywy,
Iak ia, do gęby czego włożyć
Nie ma, Bóg winien bydź cierpliwy:
Nad takim iakże mu się srożyć?

Ci maią winka i pieczyste,
Ptaszęta, rybki, leśne zwiérzę;
Sosy y smaki zawiesiste,
Iayca, kładzione, z octem, świéże;
Nie są podobni do murarzy,
Którym trza służyć w wielkim trudzie:

Tu się pomocnik nie nadarzy;
Sami se zżuią, dobrzy ludzie.

...Wiem, że bogate y ubogie,
Mądre, szalone, świeckie, xiędze,
Hoyne y skąpe, tanie, drogie,
Małe y duże, pychy, nędze,
Damy z kołniérzem w zmyślne rurki,
— Iakietamkolwiek godło czyie —
Iedwabie czy siermiężne burki:
Wszytko dołapi śmierć za szyie.

Umarł y Paris y Helena;
Ktobądź umiéra, w męce schodzi:
Czy mu serdeczna pęknie wena,
Czy wnątrze żółcią się zasmrodzi,
Skona, złym potem uznojony!
Nikt nie wspomoże nieszczęsnego,
Bo niémasz siestry, dzieci, żony,
By chcieli stanąć w tem za niego.

Śmierć go otrząśnie y pobladzi,
Nos mu przygarbi, napnie żyły,
Szyię mu wezdmie y rozsadzi,
Scięgna y nerwy odrze z siły.
Ciałko niewieście, tak wybornie
Gładkie, ach, więcey niźli trzeba!
Musisz-że mąk tych czekać kornie?
Tak, abo żywcem iść do nieba.

...Podawać piłkę, rzecz to gasza,
A żeńska chwytać ią do siatki;
Ot, cała słuszność, nasza, wasza,
Takie miłości są zagadki;
Wiary w tych igrach ty nie pytay,
Choćby sto razy ią poprzysiądz,

Y słówko stare pilnie czytay:
„Za iedną rozkosz, bolów tysiąc“.





PODWÓYNA BALLADA W TYM PRZEDMIOCIE.

Miłuycie tedy ile chcecie,
Weselcie się y trząście zdrowo,
Gdzie potrza y tak dopłyniecie,
Niéma-ta nad czem robić głową.
Miłości dur ogłupia ludzi;
Salomon przez nią wszedł w pogany:
Naymędrszy boday się spaskudzi...
Szczęśliw, kto nie zna co te rany!

Orfeusz, wdzięczny mistrz na fletni,
Chcąc folgę dać miłosney męce,
Omal nie zginął conayszpetniey
W Cerbera srogiey psiey paszczęce;
A Narcyz, młodzian pięknolicy,
W studni głębokiey pogrzebany,
Przepadł, dla iakieyś krasawicy...
Szczęśliw, kto nie zna co te rany!

Sardana, xiążę niezbyt słabe,
Co Kretę wyspę zawoiował,
Rad był się przeinaczyć w babę,
Iżby wśród dziewcząt dokazował;
Król Dawid, prorok w świecie rzadki,
Boiaźni bożey zzuł kaydany
Widząc gładziuchne dwa pośladki...
Szczęśliw, kto nie zna co te rany!

...O sobie biédnym też rzec muszę:
Zbito mnie, niby w rzece płótno,
Na goło, drągiem... Na mą duszę,
Tę kaźń któż ziednał mi okrutną,

Ieśli nie Kasia czarnooka?
Wzięły po grzbiecie y kompany:
Ciurkiem płynęła tam posoka...
Szczęśliw, kto nie zna co te rany!

Lecz, iżby przez to żaczek młody
Dzierlatki młode miał ostawić,
Nie! Chociaby go, łbem do wody,
Iak czarownika miano spławić,
Słodsze mu niż zbawienie własne!
Ba, wierzy im li obłąkany:
Czarne brwi maią, czy też iasne...
Szczęśliw, kto nie zna co te rany!




Gdyby ta, ktorey’m niegdy służył,
Z wiernego serca, szczerey woley,
Przez którą’m tyle męki użył,
Y wycierpiałem moc złey doley,[3]
Gdyby mi zrazu rzekła szczerze,
Co mniéma (ani słychu o tem!)
Ha! byłbych może te więcierze
Przedarł, y nie lazł iuż z powrotem.

Cobądź iey ieno kładłem w uszy,
Zawżdy powolnie mnie słuchała
— Zgodę czy pośmiech maiąc w duszy —
Co więcey, nieraz mnie cirpiała,
Iżbych się przywarł do niey ciasno,
Y w ślepka patrzał promieniste,
Y prawił swoie... Wiem dziś iasno,
Że to szalbierstwo było czyste.

Wszytko umiała przeinaczyć;
Mamiła mnie, niby przez czary:
Zanim człek zdołał się obaczyć
Z mąki zrobiła popiół szary;
Na żużel rzekła, że to ziarno,
Na czapkę, że to hełm błyszczący,
Y tak zwodziła mową marną,
Zwodniczem słowem rzucaiący...

Na niebo, że to misa z cyny,
Na obłok, że cielęca skóra,
Na ranek, że to wieczór siny,
Na głąb kapusty, że to góra;
Na stary fuzel, że moszcz młody,
Na świnię, że to młyn powietrzny,
Na powróz, że to włosek z brody,
Na mnicha, że to rycerz grzeczny...

Tak oto moie miłowanie
Odmienne było y zdradliwe;
Nikt tu się ponoś nie ostanie,
By zwinny był iak śrybło żywe:
Każdy, ścirpiawszy kaźń nieznośną,
Na końcu będzie tak zwiedziony
Iak ia, co wszędy zwą mnie głośno:
Miłośnik z hańbą przepędzony.

Precz od się ścigam iuż Amory,
Plwam na obłudne te nadzieie;
Mógłby człek skapieć oney pory,
Ni ie to ziąbi ani grzeie.
Na kołku wieszam me narzędzie,
Galantów iuż nie pódę szlakiem:
Ieżelim bywał wprzód w ich rzędzie,
Gardzę iuż dziś rzemiosłem takiem.

Sztandar rozwijam móy swobodno:
Niech idzie za nim kto łaskawy;
Rzucam materią mało godną,
Y znów do inszey wracam sprawy;
A ieśli na mnie kto zawarczy,
Iż śmiem Amorom hańbę zadać,
Niech za odpowiedź to mu starczy:
„Kto zdycha, wszytko lża mu gadać“.

Wiem, że iuż czas mi w lepsze kraie;
Charkam — materia biała, brzydka —
Plwociny, niby kurze iaie:
Cóż stąd? ba, cóż? to, że Brygidka
Nie chce mnie trzymać iuż za chłopca,
Chociam daleki siwey brody...
Głos, minę mam starego skopca,
Choć w rzeczy ze mnie spiczak młody...

Bogu y Tybotowi dzięki,
Co tyle wody dał mi żłopać,
Iż, w dole ciemnym, z głodney męki,
Nogami przyszło ziemię kopać
Skutemi... Z onym dobrym panem
Rachunek przy pacierzu codzień
Robię: niech Bóg mu... amen, amen,
To, co ta myśli biedny zbrodzień...




BALLADA[4]
KTÓRĄ WILON NAPISAŁ NA PROŚBĘ SWEJ MATKI, ABY UBŁAGAĆ ŁASKI NAYŚWIĘTSZEY PANNY.

Królowo niebios, cysarzowo ziemi,
Pani monarsza czeluści piekielnych,
Przyim mnie, pokorną miedzy pokornemi,
Niech pośród sług twych siądę nieśmiertelnych,
Mimo iż barzo niegodna twey łaski.
Dobroć twa, pani nadziemskiej pociechy,
Więtsza o wiele niźli moie grzechy;
Bez niey, daremnie duszy się wydzierać
Tam, kędy świecą wiekuiste blaski.
W tey wierze pragnę żyć iak y umierać.

Twemu Synowi powiedz, że w nim żyię;
Iżby me grzechy wymazał do tyla,
Iako Egipską rozgrzészył Maryię,
Lub iak wybawił mędrca Teofila,
Który przez ciebie spełnił święte dzieła,
Mimo iż dyabłu zaprzedał swą wolę.
Strzeż mnie, bych w taką nie popadła dolę,
Dziewico, któraś, nie racząc otwierać
Zywota, owoc bez zmazy poczęła.
W tey wierze pragnę żyć iak y umierać.

Prostaczka iestem stara y uboga,
Nic nie znam — liter czytać nie znam zgoła —
Oprócz parafii mey nizkiego proga,
Gdzie ray oglądam y harfy dokoła,
Y piekło, w którem potępieńców prażą.
Iedno mnie trwoży, drugie zaś raduie:
O day, Bogini, niech wciąż radość czuię!

Ku tobie duszy day grzészney pozierać,
Z ufnością w sercu y rzetelną twarzą.
W tey wierze pragnę żyć iak y umierać.

PRZESŁANIE.

W twoim żywocie, o można Bogini,
Iezus, rzuciwszy precz niebiańskie kraie,
Począł się: dla nas oto cud ten czyni,
Opuszcza niebo y spieszy nas wspierać;
Na śmierć swą krasę młodzieńczą oddaie,
On naszym Panem, y iego wyznaię.
W tey wierze pragnę żyć iak y umierać.



PIOSNKA LUB RACZEY RONDO.

Śmierci, day-że mi odpocznienie;
Ty, coś wydarła mi mą miłą,
Ieszcze cię to nie nasyciło,
Ieszcześ na moie chciwa mdlenie?
Wnet dech twóy z świata mnie wyżenie,
Lecz cóż ci życie iey wadziło,
Śmierci?

W dwoygu nas iedno serce biło:
Gdy zmarło, trzebaż y mnie tchnienie
Wyprzeć, lub istnieć iak te cienie,
Które twe giezło pobladziło,
Śmierci...



LIST DO PRZYIACIÓŁ, W KSZTAŁCIE BALLADY.[5]

Litości, bracia, weźrzyicie łaskawie,
Weźrzyicie, ieśli wola, na siérotę!
W piwnicy ligam, nie na kwietney trawie,
W onem wygnaniu, kędy w żalu trawię,
Z wyroku Boga, ból móy y sromotę.
Wy, gaszki hoże, nadobne dziéweczki,
Tancerze, skoczki, gromado szalona,
Żywe y zwinne iak młode koteczki,
Gardziołka iasne iak śrybne dzwoneczki,
Czyż opuścicie biednego Wilona?

Rybałty, śpiewne bez miary niiakiey,
Gładysze w słówkach y czynach ucieszne,
Skoczne y lotne, w grosz letkie wszelaki,
Pospieszcież, psotne wy moie iunaki:
Toć on tymczasem wyda życie grzeszne!
Spiewaki rondów, motetów, piosneczek,
Na nic poléwka mu będzie, gdy skona;
Gdzie liga, słońca nie zaźrzy promyczek,
Z murów mu grubych spleciono koszyczek:
Czyż opuścicie biednego Wilona?

Póydźcież go uźrzyć w tey ciężkiey potrzebie,
Wy, pany możne, maiące w udziele
Dziedziny wasze — gdzie poźrzeć przed siebie —
Nie od cysarza, ba od Boga w niebie:
Pościć mu trzeba we wtorek, w niedzielę;
Zęby ma długsze niż ten szczur ubogi,
Do chleba wzdycha, nie zaś do kapłona;
Woda mu w kiszkach czyni lament srogi,
Pod ziemią mieszka, bez stoła, podłogi:
Czyż opuścicie biednego Wilona?

PRZESŁANIE.

Xiążęta moi, zaklinam was święcie:
Zdobądźcie króla odpusty, pieczęcie,
W was cała moia nadzieia, obrona;
Tak, w świń gromadzie, iedna drugiey życzy,
Y wszytkie pędzą, gdzie która zakwiczy:
Czyż opuścicie biednego Wilona?



NAGROBEK W FORMIE BALLADY
KTÓRY WILON SPORZĄDZIŁ DLA SIEBIE Y SWOICH KOMPANÓW, NADZIEWAIĄC SIĘ BYDŹ Z NIMI POWIESZONY.[6]

Bracia: z was, coście ostali na świecie,
Niech nienawiści nikt ku nam nie czuie;
Gdy miętkie serce mieć dla nas będziecie,
Y was Bóg radniey kiedyś się zlituie;
Widzicie nas tu, wiszące straszliwie:
Ciało, o ktore dbaliśmy zbyt tkliwie,
Zgniłe, nadżarte, wzrok straszy y hydzi:
Kość zwolna w popiół y proch się przemienia:
Niech nikt z naszego nieszczęścia nie szydzi,
Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!

Ieśli błagamy was, toć się nie godzi
Odpłacać wzgardą, mimo iż skazano
Nas prawem. Wiedzcie, po ludziach to chodzi,
Iże nie wszytkim w głowie statek dano;
Wspomożcież tedy biédnych modły swemi,
U Syna Maryey, Pana wszelkiey ziemi,
Iżby nie chybił łaski y pomocy,
Od czartoskiego broniąc nas płomienia.
Zmarłe iesteśmy: tu kres ludzkiey mocy;
Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!


Deszcze nas biédnych do szczętu wyprały,
Do cna zczerniło, wysuszyło słońce;
Sępy y kruki oczęta zdzióbały,
Włoski w brwiach, w brodzie, wydarły chwieiące;
Nigdy nam usieść ni spocząć nie wolno;
Tu, tam, na wietrze kołyszem się wolno;
Wciąż nami trąca wedle swego dechu,
Ptactwo nas skubie raz wraz bez wytchnienia:
Nie day Bóg przystać do naszego cechu,
Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!

PRZESŁANIE.

Ty, xiążę Iezu, nad wszem państwem możny,
Chroń dusze nasze od Piekieł roszczenia:
Niiak mieć z niemi nie chcemy zbliżenia;
Ludzie, nie czas tu na pośmiech bezbożny,
Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!









  1. Villon: „Wielki Testament“ przełożył Boy. Gebethner i Wolff.
  2. W. 5. Aluzje do więzienia, do którego, za jakąś nieczystą sprawkę, wtrącił Villona biskup Thibot, i z którego ocaliła go cudownie jedynie amnestja spowodowana przejazdem króla (Ludwika ХI) przez miasto.
  3. W. 16. Miłość dla owej „Kasi Czarnookiej“ (Katarzyny de Vausselles) popchnęła — zdaje się — Villona na drogę występku: nie mogąc nadążyć szumnemu życiu kompanów, ubogi szkolarz puścił się na kradzież.
  4. Ballada starofrancuska, nic nie mająca wspólnego z pojęciem ballady z epoki Romantyzmu, zasadzała się na pewnych ścisłych prawidłach zwrotek i rymów, a kończyła się zawsze „przesłaniem“, pierwotnie zwróconem do „Księcia“ turnieju poetyckiego.
  5. Pisany z więzienia w Meungs.
  6. Wyrok już ogłoszono; ocaliła Wilona jedynie apelacya, prawdopodobnie poparta jakiemiś postronnemi wpływami.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: François Villon i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.