Przejdź do zawartości

Znak czterech (Doyle, tł. Neufeldówna, 1922)/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł Znak czterech
Wydawca Nakładem Wacława Pawłowskiego
Data wyd. 1922
Druk Druk W. Maślankiewicza
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. The Sign of Four
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ROZDZIAŁ II.
Nowa sprawa.

Miss Morstan weszła do pokoju pewnym krokiem, napozór zupełnie spokojna. Jasna blondynka, młoda, niska, drobna, była ubrana z wielkim smakiem. Pomimo to, strój jej uderzał skromnością i prostotą, która kazała się domyślać, że środki materjalne młodej dziewczyny są ograniczone. Suknia, zrobiona z ciemnego, popielatego beżu, nie była niczem przybrana, ani obszyta, na jasnych włosach spoczywał toczek tego samego smutnego koloru, ożywiony małem białem piórem, przypiętem z boku. Twarz przybyłej nie odznaczała się regularnością rysów ani pięknością cery, ale miała wyraz słodki i miły a wielkie, błękitne oczy były niezwykle bystre i piękne. Widziałem kobiety rozmaitych narodowości w trzech częściach świata, lecz nie zdarzyło mi się spotkać oblicza, na którem odbijałaby się wyraźniej natura subtelna i wrażliwa. Zauważyłem, że, siadając na krześle, które jej przysunął Sherlock Holmes, miss Morstan była widocznie bardzo wzburzona, usta jej drżały, ręce poruszały się nerwowo.
— Przyszłam do pana, panie Holmes, — rzekła w końcu — bo pan dopomógł kiedyś mojej zwierzchniczce, pani Cecylji Forrester, do wyjaśnienia pewnej zawikłanej sprawy; nie może zapomnieć pańskiej uprzejmości i umiejętności w prowadzeniu śledztwa.
— Pani Cecylja Forrester... — powtórzył zamyślony. — Zdaje mi się, że byłem jej pomocny. Ale, o ile pamiętam, była to jakaś bardzo prosta sprawa.
— Jej zdaniem nie. Nie będzie pan mógł jednak powiedzieć tego o mojej. Niepodobna sobie wyobrazić czegoś dziwniejszego, bardziej niewytłómaczonego, niż położenie, w jakiem się znajduję.
Holmes zatarł ręce, oczy mu zaświeciły. Oparł się wygodnie w fotelu, a na twarzy jego osiadł wyraz niezwykłego skupienia.
— Proszę, niech pani opowie, o co chodzi — rzekł tonem szorstkim, urzędowym.
Moje położenie zaczynało być kłopotliwe, czułem, że jestem zupełnie zbyteczny.
— Przepraszam, wychodzę — rzekłem, wstając.
Ku memu wielkiemu zdziwieniu miss Morstan wyciągnęła ku mnie drobną dłoń, obciśniętą w elegancką rękawiczkę.
— Gdyby pański przyjaciel — rzekła do Holmesa — zechciał pozostać, mógłby mi oddać nieocenioną przysługę.
Usiadłem.
— Krótko mówiąc — ciągnęła dalej — oto fakty: Ojciec mój służył w pułku indyjskim i odesłał mnie do kraju, gdy byłam małem dzieckiem. Matka moja nie żyła, nie miałam w Anglji żadnych krewnych. Umieszczono mnie w pensjonacie w Edymburgu i tam pozostałam do siedemnastego roku życia. W r. 1878 ojciec mój, kapitan wówczas, otrzymał urlop roczny i przyjechał do kraju. Telegrafował do mnie z Londynu, że przybył szczęśliwie i wezwał, żebym przyjeżdżała niezwłocznie i zgłosiła się do hotelu Langhama, gdzie mieszkał. Wybrałam się natychmiast; przybywszy do Londynu pojechałam do Langhama i tu dowiedziałam się, że kapitan Morstan mieszka tam wprawdzie, ale, że wyszedł poprzedniego wieczora i jeszcze nie wrócił. Czekałam przez cały dzień daremnie. Wieczorem, idąc za radą właściciela hotelu, zawiadomiłam policję, a następnego dnia rano umieściliśmy ogłoszenie we wszystkich dziennikach. Poszukiwania nasze pozostały bez skutku i od owego dnia do dzisiejszego nie mam żadnej wieści o swoim nieszczęśliwym ojcu. Powrócił pełen nadziei, spodziewając się znaleźć odpoczynek i spokój, a natomiast...
Poniosła dłoń do ust, łkanie przerwało jej mowę.
— Kiedy się to stało? — spytał Holmes, otwierając notatnik.
— Znikł 3 grudnia r. 1878... blizko dziesięć lat temu.
— A jego pakunki?
— Pozostały w hotelu. Nie było w nich nic, coby mogło dać jakąkolwiek wskazówkę... trochę ubrania, kilka książek i spory zbiór osobliwości z wysp Andamańskich, gdzie był oficerem straży, pilnującej więźniów.
— Czy miał tu w mieście jakich przyjaciół?
— Jednego tylko, o ile mi wiadomo, majora Sholto, z tego samego co on pułku... 34-go piechoty bombajskiej. Major opuścił służbę na krótko przed moim ojcem i zamieszkał w Upper Norwood. Widywałam się z nim oczywiście, ale on nie wiedział nawet, że jego kolega przybył do Anglji.
— Szczególny wypadek, — zauważył Holmes.
— Nie powiedziałam panu jeszcze tego, co w tem jest najszczególniejsze. Oto sześć lat temu, dla ścisłości dodam, że było to 4-go maja roku 1882, ukazało się w Timesie ogłoszenie, zapytujące o adres Marji Morstan z dodaniem, że, jeśli go poda, będzie to z jej korzyścią. Przy ogłoszeniu nie było ani adresu, ani nazwiska. W owym czasie tylko co właśnie przyjęłam u pani Cecylji Forrester miejsce nauczycielki. Za jej radą podałam swój adres między ogłoszeniami. Tego samego dnia przysłano pocztą pod moim adresem małe tekturowe pudełeczko, w którem znalazłam bardzo dużą i piękną perłę. Lecz oprócz tego nic, ani listu, ani kartki nawet. Odtąd co rok, tego samego dnia, otrzymywałam pudełko podobne, zawierające taką samą perłę, bez wszelkich wszakże danych co do osoby wysyłającego. Człowiek fachowy powiedział mi, że perły te są niezwykłej piękności i mają dużą wartość. Niech się pan sam przekona, że są istotnie bardzo ładne.
To mówiąc, wyjęła z kieszeni małe, płaskie pudełko, otworzyła je i pokazała nam sześć pereł takich pięknych, jakich w życiu nie widziałem.
— Opowieść pani jest bardzo zajmująca — rzekł Sherlock Holmes. — Czy zdarzyło się pani jeszcze co osobliwego?
— Tak jest i to nie dalej jak dzisiaj. Dlatego właśnie przyszłam do pana. Dziś rano otrzymałam ten list, który pan może zechce sam przeczytać.
— Dziękuję pani, — rzekł Holmes. — Proszę też o kopertę. Marka z Londynu P. Z., data 7 lipca. Hm! w rogu znak dużego męskiego palca... Prawdopodobnie listonosza. Papier najlepszego gatunku. Koperty po sześć pensów paczka. Człowiek dbający o swoje materjały piśmienne. Bez adresu... „Zechciej Pani przyjść pod trzeci filar z lewej strony w przedsionku teatru Lyceum, dziś wieczór, o godzinie siódmej. Jeżeli się Pani obawia, proszę przyprowadzić ze sobą dwóch przyjaciół. Jest Pani kobietą pokrzywdzoną i będzie ci wymierzona sprawiedliwość. Niech Pani nie przyprowadza policji. Jeśli to uczynisz Pani, zepsujesz wszystko. Nieznany przyjaciel“. No, no, niezła tajemnica! I cóż pani zamierza uczynić, miss Morstan?
— Przyszłam właśnie po to, żeby się pana poradzić.
— W takim razie pójdziemy stanowczo... pani i ja... tak, doskonale, i dr. Watson. Ten jegomość pisze o dwóch przyjaciołach. Doktór nieraz już był mi pomocą.
— Ale, czy zechce pójść? — zapytała z prośbą w głosie i w spojrzeniu.
— Będę szczęśliwy i dumny, — rzekłem skwapliwie, — jeśli zdołam przydać się pani.
— Jesteście panowie obaj bardzo dobrzy — odparła. — Prowadzę życie bardzo ciche i nie mam przyjaciół, do których mogłabym się odwołać. Przyjdę tu o szóstej, czy to dość wcześnie?
— Tak, ale nie później, — rzekł Holmes. — Jeszcze jedno pytanie. Czy list i adresy na pudełkach z perłami są pisane jednym charakterem?
— Mam je ze sobą, — odparła, wyjmując sześć karteczek papieru.
— Jest pani doprawdy wzorową klientką. Zobaczmy.
Rozłożył kartki na stole i przyglądał im się bystro.
— Wszystko pisane jest zmienionym charakterem, z wyjątkiem listu, — rzekł w końcu, — ale nie ulega kwestji, że to ręka jednej i tej samej osoby. Proszę spojrzeć na to e i na zakręt u s. Wszędzie powtarzają się jednakowe. To niewątpliwie pisane tą samą ręką... Nie chciałbym budzić w pani fałszywych nadziei, ale, czy to pismo ma jakie podobieństwo z pismem ojca pani?
— Żadnego, absolutnie żadnego.
— Spodziewałem się takiej odpowiedzi. Będziemy zatem czekali na panią o szóstej. Proszę, niech mi pani zostawi te papiery. Może będę musiał przejrzyć je raz jeszcze. Dopiero pół do czwartej. A zatem, au revoir.
Au revoir, — odparła miss Morstan i, rzuciwszy każdemu z nas jasne, łagodne spojrzenie, schowała pudełko z perłami i wyszła.
Stojąc w oknie, patrzyłem za nią jak szła szybkim krokiem i nie odwróciłem się dopóki popielaty toczek z białym piórem nie znikł w ciemnym tłumie.
— Jaka to przystojna kobieta! — zawołałem.
Holmes zapalił znów fajkę i leżał rozparty w fotelu; oczy miał przymknięte.
— Doprawdy? — rzekł leniwie — nie zauważyłem.
— Jesteś, doprawdy, automatem... maszyną rachunkową! — zawołałem. Chwilami masz w sobie coś stanowczo nieludzkiego.
Uśmiechnął się łagodnie.
— Nie trzeba dopuścić do tego, by na sąd nasz wpływały zalety osobiste, to rzecz pierwszorzędnej wagi. Klient jest dla mnie tylko zwyczajną jednostką, czynnikiem w zagadce. Zalety, wywołujące wrażenie, są wrogami jasnego rozumowania. Zapewniam cię, że najładniejsza, najbardziej ujmująca kobieta, jaką znałem, została powieszona za otrucie trojga małych dzieci, bo były ubezpieczone, a najbardziej odrażający mężczyzna z pośrod moich znajomych jest filantropem, który wydał prawie ćwierć miljona na ubogich Londynu.
— W tym wypadku wszelako...
— Nie robię nigdy wyjątków. Wyjątek zbija regułę. Czy miałeś kiedy sposobność studjowania charakteru na podstawie pisma? Co wnosisz z bazgraniny tego jegomościa?
— Pismo jest czytelne i regularne, — odparłem. — To człowiek, mający przyzwyczajenia handlowca i pewną siłę charakteru.
Holmes potrząsnął głową.
— Spojrzyj na jego długie litery, — rzekł. — Zaledwie się wznoszą ponad zwykłą linję. To d może być a, a to l można wziąć za e. Ludzie z charakterem zawsze należycie zaznaczają długie litery, choćby zresztą pisali bardzo niewyraźnie. W jego k przebija się wahanie, a duże litery wykazują pewną godność. Wychodzę teraz. Chcę zasięgnąć pewnych wiadomości. Polecam ci tę książkę... jedna z najlepszych, jakie kiedykolwiek napisano... „Męczeństwo człowieka“ Winwood’a Reade’a. Wrócę za godzinę.
Siedziałem w oknie, trzymając książkę w ręku, ale myśli moje odbiegły daleko od śmiałych twierdzeń filozoficznych jej autora. Zajęte były naszą klientką... jej uśmiechem, głębokim, dźwięcznym tonem jej głosu, szczególną tajemnicą jej życia. Jeśli miała lat siedemnaście, gdy znikł jej ojciec, musi mieć teraz dwadzieścia siedem... ponętny wiek, w którym młodość traci już swoją nieświadomość i staje się trzeźwiejsza, dzięki doświadczeniu. Siedziałem tedy w zadumie, aż wreszcie powstały w mej głowie myśli takie niebezpieczne, że podążyłem śpiesznie do biurka i pogrążyłem się z zapałem w jakimś podręczniku patologji.
Jak ja, ubogi chirurg z chorą nogą, mogłem mieć takie zuchwałe myśli? Ona jest jednostką, czynnikiem — niczem więcej. Jeśli przyszłość moja ma być smutna, lepiej stawić jej czoło, jak mężczyzna, niż usiłować rozjaśnić ją niedorzecznemi rojeniami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.