Przejdź do zawartości

Strona:Hordubal.pdf/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Polano, Polano! Ej, czemu ziębisz, ty tam, wysoko? Prawda, że jestem pijany, bo piłem na odwagę, bo chcę prosto na łeb rzucić się do swego domu. Oto mnie masz, Polano, jestem tu, i tu, i tu, wszędzie gdzie są twoje ręce, twoje nogi i usta. Ech, duża jesteś, duża, ile cię jest od stóp do głów, kiedy ja zabiorę cię całą?!
Hordubal idzie miesięczną nocą i drży na całym ciele. Nie krzyknąłbyś, nie odezwałbyś się w taką noc miesięczną, nie zamąciłbyś tej gładkiej ciszy. Cicho, cicho, ten jasny cień to ty jesteś, nie nazywaj mnie po imieniu, to jestem ja. Tak delikatnie cię trzymam, jakbyś z objęć moich wyrastała drzewem, i nie zmącę tej ciszy gładkiej, nie odezwę się, nie odetchnę. Ach, Polano, usłyszałbym padającą gwiazdę.
Ale nie, na drodze ku nam miesiąc nie świeci, u nas księżyc studzi. Świeci nad czarnym borem, a u nas jest ciemno, tak ciemno, że ta ciemność aż dyszy. Musisz po ciemku macać rękoma i znajdziesz żonę. Śpi — nie śpi, nie widzisz jej, ale pełno jej tu, cicho się śmieje i robi ci miejsce obok siebie. Jak tu zrobić miejsce dla takiego drągala, nie zmieścisz się, musisz się wcisnąć w jej objęcia. Zaś ona szepcze ci do ucha, sam nie wiesz co — słowa są chłodne, ale szept jest ciepły i ciemny. I zaraz ciemność robi się gęstsza, taka gęsta i ciężka, że możesz ją zmacać, dotykasz jej, a to jest żona, tu włosy, tu ramiona, i dyszy, dyszy z sykiem między zębami, dyszy ci ciemno w twarz... — Ech, Polano! — wyrwało się Hordubalowi. — Ach ty!
Cicho otwiera Juraj furtkę wiodącą na podwórko. Na zaprożu siedzi Polana w miesięcznym świetle i czeka. — Ty, Polano — mruczy Hordubal i serce mu upada. — Czemu nie śpisz?
Polana zadygotała od chłodu. — Czekam na ciebie. Chciałam cię zapytać — — — Zeszłego roku dostaliśmy za parę koni siedem tysięcy, więc co ty, co ty myślisz?
— Taaak — mówi Hordubal wahając się. — To dobrze, jutro o tym porozmawiamy.