Przejdź do zawartości

Strona:Hordubal.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja chcę teraz — odpowiada Polana twardo. — Dlatego czekam. Już nie chcę być krowiarką... Harować w polu... No — — — nie chcę!
— Nie będziesz — mówi Hordubal i patrzy na jej ręce, białe w miesięcznym świetle. — Ja tu jestem teraz, ja będę robił.
— A Szczepan?
Juraj milczy, wzdycha, na co akurat teraz gadać o tym? — No — mruczy pod nosem — dla dwóch nie będzie tu dość roboty.
— A konie? — wtrąca nagle Polana. — Ktoś musi mieć staranie o konie, a ty się na nich nie znasz...
— Prawda — przyznaje Hordubal. — No więc, jakoś to będzie.
— Ale ja chcę wiedzieć — nastaje Polana i zaciska pięści. Ej ty, jaka ty jesteś prędka!
— Jak chcesz, Polano, jak chcesz — słyszy Juraj swój własny głos. — Zostanie Szczepan, duszko... Żebyś wiedziała, przynoszę pieniądze... Wszystko zrobię dla ciebie.
— Szczepan zna się na koniach — słyszy Hordubal — takiego drugiego nie znajdziesz. Pięć lat tu służył — — — Polana wstaje dziwna i blada w miesięcznym świetle. — Dobranoc. Stąpaj cicho, Hafia śpi.
— Co — co ty — dokąd idziesz? — zdziwił się Hordubal.
— Spać, na strych. Ty śpisz w izbie, ty jesteś... gazda. — Coś twardego i złego jest w twarzy Polany. — Szczepan śpi w stajni.
Bez ruchu siedzi Hordubal na zaprożu i patrzy w miesięczną noc. Tak, tak. Głowa nie chce myśleć, zdrętwiała. I co mi tak utknęło w gardle, że tego połknąć nie mogę? Ty śpisz w izbie, ty jesteś gazda. A więc tak.
Gdzieś w dali poszczekuje psisko, w oborze szczęknął łańcuch krowy. Ty śpisz w izbie. Ech, taka głupia głowa! Możesz nią kręcić i tak i tak, nic — tylko drętwieje. Że niby gazda. To wszystko jest twoje, gazdo, te białe ściany, podwórko, wszystko. Coś ty za pan! Całą izbę masz dla siebie, sam rozwalisz się na łóżku. Jak gazda, to gazda!