Strona:Hordubal.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Djula ją wyciąga. — Zobaczymy, kto wbije głębiej. — Przez chwilę bawi ich wbijanie igły we drzwi, aż z drzewa wióry lecą.
— E, co tam! — mówi Djula — pójdę do dziewczyn. Z tobą już nie ma interesu.
Powoli zapada zmierzch, horyzont nad całą równiną powleka się fioletową mgłą. Szczepan namyśla się, czy wejść do izby. Nie wejdzie! Właśnie, że nie! Wynoś się, powie stary, nie wtrącaj się do rozmowy! Czy Amerykanin Hordubal żeni ze swoją córką jego, czy mnie? Już ja bym umiał pokierować się należycie, a ten mi: wynoś się! — Co ty mi będziesz rozkazywał — wścieka się Szczepan. — Już do innej rodziny należę!
Wreszcie we drzwiach ukazuje się Hordubal, trochę podchmielony po wypitej gorzałce. Dogadali się starzy. Stary Manya odprowadza go i poklepuje po plecach. Szczepan stoi przy łbach koni i trzyma je za łańcuszek u wędzideł, jak jaki koniuszy. Nawet Hordubal zauważył to i z pochwałą skinął głową Szczepanowi.
— Więc w niedzielę w mieście! — woła stary Manya i natychmiast wóz rusza. — Szczęśliwej drogi!
Szczepan spogląda boczkiem na gospodarza, ale nie chce o nic pytać. Może sam mu powie.
— Tam oto nasza rzeka — pokazuje biczem.
— Mhm.
— A przy tamtym wozie z tatarakiem idzie niezawodnie nasz Michał. Na podściółkę używamy tu tataraku.
— Tak.
I ani słowa więcej. Szczepan wstrzymuje konie ze wszystkich sił i jedzie tak ładnie, jak tylko potrafi. Ale gospodarz siedzi z głową spuszczoną i kiwa się na wszystkie strony. Wreszcie Manya nie wytrzymał i pyta:
— Ile im daliście?
Hordubal podnosi głowę i marszczy brwi: — Co?
— Ileście im zapisali, panie gospodarzu?