Strona:Hordubal.pdf/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tnie... Czy jeszcze kto podpisuje? E, chyba nie, bo Djula musi pilnować koni, a w dodatku jest jeszcze niepełnoletni. Więc gotowe, moi panowie, i życzymy wam dużo szczęścia. Dwie setki kosztowało. Ale robota porządna, bo i klauzula tam jest.
A potem wszyscy garną się do karczmy, żeby oblać interes. Bez wielkiego namysłu Hordubal zaczyna tykać starego Manyę, a nawet pokłócili się obaj, jak to już bywa między krewniakami. — A teraz jedź, Szczepanie! — Szczepan chciałby sobie pogadać z Hordubalem jak z ojcem, ale czy z nim można? Siedzi na wozie, obiema rękami trzyma się drabiny, oczy nakrył brwiami, a każde słowo trzeba z niego wyciągać. Ej, takie to i zaręczyny, myśli Szczepan. Ciężko jest gadać z gospodarzem.
Niedługo wyjeżdżają do Krywej, a konie pędzą cwałem, z miarowym postukiwaniem podkowami. Juraj Hordubal podnosi oczy i nagle z ręką nad głową zaczyna strzelać palcami, śpiewa i pokrzykuje wesoło jak w ostatki. Pijany chyba, oglądają się ludzie, że Hordubal Amerykanin tak się rozruszał. Na nawsiu pełno jest dziewcząt i parobków, więc trzeba jechać stępa. Juraj wstaje, obejmuje Szczepana za ramię i zwracając się z wysokości wozu do ludzi, woła: — Dopieroż wiozę sobie zięcia! Hej-hej!
Szczepan stara się strząsnąć z ramienia rękę Juraja i mówi:
— Cicho, gospodarzu!
Hordubal ścisnął go za ramię tak mocno, że Manya omal nie krzyknął z bólu. — Uważajcie! — wrzeszczy Juraj — mam zięcia dla Hafii, obchodzimy zaręczyny!
Szczepan wali konie biczem, złości się i w gniewie zagryza wargi aż do krwi. — Opamiętajcie się, gospodarzu, jesteście pijani!
Z turkotem i zgiełkiem wjeżdża wóz na podwórko zagrody Hordubala. Juraj wypuszcza z rąk ramię Szczepana i staje nagle cichy i poważny.
— Przeprowadź konie! — rozkazuje sucho. — Spociły się.