Przejdź do zawartości

Strona:Ignacy Mościcki - Autobiografia (kopia nr. 1a) - Rozdział 03 - 701-074-001-014.pdf/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wstąpiłem do Welecji, jakkolwiek mój starszy brat, Władysław, należał do Arkonii. O ile w Arkonii można było używać tytułów rodowych, o tyle w Welecji było to bardzo źle widziane. Był wprawdzie za moich czasów w Welecji jeden książę, ale tytułu swego nie używał.
Wkrótce po otrzymaniu barw zostałem wybrany gospodarzem korporacji. Oprócz pełnienia wysokich funkcji wewnętrznych byłem obowiązany opiekować się młodzieżą kandydacką. Dojrzewanie korporacyjne młodszego kolegi trwało zwykle około roku. Tylko w rzadkich przypadkach otrzymywał kandydat barwy po półrocznym należeniu do stowarzyszenia.
Miałem szczególne upodobanie w przebywaniu z młodszymi kolegami, więc opieka nad nimi była dla mnie łatwa i nieuciążliwa. Wówczas korporacja liczyła trzydziestu ż.z. kandydatów.
Na pierwszym miejscu swej wychowawczej roli, postawiłem sprawę odciągania młodzieży od niewłaściwego, w moich oczach, obyczaju burszowskiego siadania wokoło beczki z piwem i picia z krążącej z ręki do ręki szklanki. Takie posiedzenia trwały czasami przez szereg godzin w nocy. Odbywały się one uroczyście i polegały na ciągłym nieomal śpiewaniu pieśni korporacyjnych. Spiewy te, gdy sobie już dobrze podchmielono, brzmiały dla ucha okropnie.
Mój wpływ okazał się bardzo skuteczny. Mogłem przy tej sposobności stwierdzić, że młodzież ulega łatwiej wpływom pięknym, aniżeli brzydkim.
W dnie świąteczne prowadziłem moich „fuksów“ na wolne powietrze dla uprawiania sportów. Po zakończeniu zabawy, mieliśmy zwyczaj chodzenia do mleczarni na mleko.
Jednostki z mojej gromadki, które otrzymywały barwy, nie opuszczały nas, więc grono nasze wciąż się zwiększało.