Przejdź do zawartości

Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wahania i zdecydowali się brnąć dalej, odesławszy trzech maruderów. Było to ciężkie podejście stromym stokiem. Narty w śniegu po kolana, a pod deskami — naklejone grube warstwy białego ciężaru. Wywrotka — to pewny kozioł głową w zaspę, a pochód krzyżowym krokiem ciężki nie do zniesienia. Ale brnęli.
Zapadł szybki, krótki zmrok. Okiście na świerkach, tak radosne w słońcu, szczerzyły teraz ku nim ponuro swe białe zębce, a droga wspiąwszy się na lesiste żebro, rozpełzła się wśród świerszczyny, pni drzewnych, wykrotów. Wspinać się było coraz ciężej, aż wreszcie przestali iść. Było już zupełnie ciemno. Nogi osłabły, ręce dygotały z wysiłku, oczy biegały nerwowo. Józek próbował szukać dalszych śladów i Stach nawołując go poznał po dźwięku swego głosu, jak bardzo był zdenerwowany. Nie było wątpliwości. Zbłądzili. Nocą w śniegu na lesistym stromym zboczu. — Wiedział, co to znaczy.
Zebrał się w sobie i zdecydował szybko.
Dość! Zawracamy! Chwila postoju. — Roman, wyciągaj maszynkę spirytusową! A wy wszyscy na przemian, to bieg w miejscu, to zabijajcie rękami. Kto zamarznie, ten do karnego raportu! — zażartował. Błysnęła zapałka. W jej blasku dostrzegł