Przejdź do zawartości

Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zsiniałe twarze i skurczone postacie towarzyszy. Wydobył z siebie śmiech.
— Hallo! Melduję posłusznie, rozpoczyna dyżur nocna zmiana narciarzy tatrzańskich. Hej tam! Trening przedzjazdowy!
Nastrój się przesilił. Zaczęli skakać w miejscu, rozgrzewać ręce. Przestali spoglądać w czarną otchłań, zato wskazywali trawersy przez las. Łyk gorącego śniegu z menażki oszukał ich pragnienie gorącego jedzenia. Ostatnie podskoki. Jakiś żart. I w dół.
Mróz ostro ściął zwilgłą powierzchnię śniegu i w szerokim żlebie wystarczało przechylić się ku stokowi, by narty, choć ustawione wpoprzek spadzistości, ześlizgiwały się w dół. Prawie leżąc, więcej na kijkach niż na deskach, zjeżdżali żlebem, póki się nie skończył. Wtedy trawersy i zakosy przez las. Gdy pierwszy szukał przejścia, reszta rzucała się jak w tańcu Św. Wita — dla rozgrzewki.
Wtem zabrzmiał głos najmłodszego, Tolka: Hej, trzymaj nartę! Śmignęła mu z pod nogi jak szczur i cudem jakimś zaryła się w zaspę tuż pod Stachem. Mróz szczypał, ziębił, gdy Józek z Wackiem reperowali więźbę. Lecz ani za tym razem, ani przez wszystkie następne przystanki, (bo jak na złość, pod Tolkiem rzemień pękał co parę chwil), choć