Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

każde zatrzymanie mogło grozić odmrożeniem, ani też w czasie pochodu, gdy trzech słabszych wstrzymywało ruch całości, nikomu nie przeszło przez myśl by się rozdzielić, by część ruszyła przodem. Spełniała się próba przyjaźni.
Wreszcie z dołu zabrzmiał tryumfalny głos Stacha: — jest droga!
Wkrótce stali na szlaku, który poprzednio zgubili. Lecz dalszy ciąg nie był taki prosty. Droga waliła w dół, dziurą przez las, w czarną otchłań, której nie zdołało rozjaśnić mdłe światełko latarki.
Stach nie dał nic po sobie poznać. Gdy zastęp dotarł do niego, podał się wprzód i runął przed siebie. Gałęzie biły po twarzy, narty skakały pod nim, omijał okrakiem jakieś głazy, aż rzuciło nim w zaspę, że jęknął. Nim się poruszył już miał na sobie całą górę ciał, nart, lin, kijków. Wygrzebali się. Opanował ich ów owczy pęd, charakterystyczny dla górskich zbłądzeń: naprzód i wdół, byle prędzej. Stach znów przodem; po odgłosie posuwania się nart i po sposobie ich drżenia pod nogami wyczuwał w ciemności, czy zjeżdża jeszcze przez śnieg ubity ich poprzednim podejściem, czy znosi go w wertep. Wtedy padał, bo skręcić się nie dawało; a za nim cała gromada. Gdy od tyłu posłyszeli głos