Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jednej śmierci, haj, ale więcej na caluśkim świecie nikomu. Ani księdzu, ani grafowi, ani biskupowi, ani królowi. Jabym się miał do domu wrócić, coby się pomiędzy ludzi hańbił iść, coby mi baby do oczu skakały z zębami: a gdzież pójdziemy do Luptowa siedzieć!? Chłopów żeś wytracił po próżnicy. O mnieby sie kto przechwalać miał, iże ja przed nim uciekł? Ja, Janosik Nędza Litmanowski, hetman zbójecki, co o mnie po wszystkich dziedzinach na sto mil wkoło rozgłos szedł? Jabym żyć miał, kiedym nie dokonał, com postanowił? Kiedym dobrych ludzi powybijać dał i sam z nimi nie zginął wraz!? U mnie jedno słowo, tak, jako piorun kiedy grzmi, to grzmi! Bądźcie zdrowi! Szkoda, że Sablika niema, boby mi zagrał! Na ostatek! Mnie nie żal umierać. Ja tu nie będę sam. Jest tam wyżej przy stawie, mojego syna kopiec w skałach...
Niemi patrzyli towarzysze Janosikowi na to, co się stawało. Z oczu siwych i bystrych łzy im spływały na twarde twarze, ale się mu sprzeciwiać nie śmieli. Jego włada robiła, co chciała. Nie dorósł go nikt i przed jego oczami każdy cofał się. On zawsze rozkazywał!
Dym wzbijał się i ogień wznosił, ogarniając Janosika — rozumieli, że tak umrzeć chciał i że mu nato ręce podali. Okrutna zgroza i żałość ścisnęły im serca, ale go porwać z ognia nie śmieli. On zaś oćmiał od dymu w ich oczach i prawie znikł, na ciupadze wsparty.
— Janosik, zgorzesz! — zawołał Gadeja, z rozpaczą łamiąc ręce.
Nagle Mateja i Mocarny jakby porwać się chcieli, rzucić w ogień — ale z dymu krzyknął Janosik:
— Ja se śmierć zrobić muszę! Zginie, kto przystąpi! Inaczej nie może być!... Ja was Bogu oddaję i ofiaruję, bracia mili! Inaczej nie może być!...
W osłupieniu stali opodal ognia trzej towarzysze Janosikowi; płomień piętrzył się, wzmagał się, dym bił wgórę