Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mniał. Tych cyganów zaś, którzy z powołania oddawali się muzyce, kazał zamykać do domów roboczych: niechaj lepiej bliźnim ubrania, albo buty szyją, zamiast im uszy rozdzierać swojem rzępoleniem!
I oto taki cygan ośmiela się jeszcze występować z jakąś pyszałkowatą, umysły podniecającą deklamacyą, wobec śmietanki towarzystwa, zebranej w salonach jego Ekscelencyi! Zawraca damom głowy aż do tego stopnia, że w zapomnieniu całusami obdarzają opalone jego lica!
Ah! że też to nie każdy kraj posiada dalsze osady w innych częściach świata, ażeby tam bezpowrotnie mógł zsyłać swoich przestępców!
Było już około godziny trzeciej po północy gdy wpadł do hotelu pan Ollósi, prosto z pałacu. Ledwie usta zdążył otrzeć od kolacyi, która się jednak bynajmniej jeszcze nie skończyła. Podają dopiero dziesiątą potrawę, a podobno ma ich jeszcze być jakaś znaczna ilość.
Włosy powstawały na głowie od tego, co opowiadał.
Najpierw — taka uczta! Niesłychane rzeczy, żeby takie brewerye wyprawiać po nocy. Wprawdzie we własnym pałacu, ale przecież nie we własnem mieście!
A jak piją przytem, jak hałasują! Pan Lebegut ciągle śpiewa rozmaite węgierskie piosenki, cygan mu przygrywa, a on je wyśpiewuje ze słuchu, obydwa wskazujące palce trzymając podniesione w górę, jak Chińczyk przed pagodą.
Lebegut śpiewa!
I w dodatku żąda od cygana, aby go uczył zakazanych pieśni!