Przejdź do zawartości

Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że usnął. Nagle wzniósł czoło, kilka razy ręką je przetarł i rzekł wreszcie:
— Dziwna rzecz, skąd mi się to wzięło; zupełnie o czem innem myślałem, aż tu niespodziewanie w oczach mi stanął nasz dworek podlaski, wapnem bielone pokoiki, płócienkiem poobijane sprzęty, i samego siebie ujrzałem, jak małem chłopięciem za matką po wszystkich kątach się włóczę. Wszystkie chwile lat owych tak dalekich do pamięci mi wróciły; patrzyłem na próg, przez który zwykle upadałem, na kubek kryształowy, który kiedyś rozbiłem, na krzesło, co mi w zabawach konia zastępowało, rozpoznawałem kolor ciemno-wiśniowy sukni matczynej, jej uśmiech, gdy mnie łajała; ot, wiesz kolego, co to znaczy? — to znaczy, że ja już nigdy matki nie zobaczę.
Wujowi także miękko trochę na sercu się zrobiło.
— Nie my pierwsi i nie my ostatni zapewne, co pożegnanych witać już nie będziemy. Zwyczajny to los na wojnie — powiedział tylko dla uspokojenia Juljana, a rzeczywiście jego samego w tej chwili nieznana pierwej niespokojność ogarnęła. Nazajutrz było wiele do roboty, zapomnieli smutnego wrażenia, które jednak trzeci dzień usprawiedliwił w różnym stopniu dla obydwóch.
Tę historję złego a trafnego przeczucia, to już wuj Kazimierz w całości pannie Malwinie opowiedział.
— Dziewczyna widać dobre serce mieć musi; ze łzami w oczach mię słuchała — dodał wkońcu obszerniejszego niż kiedykolwiek ze swych odwiedzin sprawozdania.
Potem przez czas jakiś sam nic o pannie Malwinie nam nie mówił, ale raz po raz któryś z sąsiadów przybywających do Mielinka ze znaczącym uśmiechem uwiadamiał nas o coraz świetniejszych powodzeniach salonowych pana Kalińskiego, o względach, jakie mu ciągle panna