Przejdź do zawartości

Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy wiesz, Napolciu, że on sam to bardzo dziwny człowiek.
— O, ja znam państwa Paszkowskich, tylko ich sobie nic a nic nie przypominam — odrzekłam z bardzo spokojnem sumieniem, bo istotnie znałam ich według tradycji Marcyny, ale nie byłam pewna, czy ich kiedykolwiek w życiu na żywe oczy widziałam.
— Jakto, nie przypominasz sobie? tego kapitana od artylerji z okrągłą czerwoną twarzą, co u nas za życia papy dość często bywał? Brzydki, ale taki dobry; nieraz przecież śpiewałaś mu: „za górami, za lasami wilczysko tańcuje“.
Nie, te szczegóły nic mi jeszcze osobistości pana kapitana nie objaśniły, — lecz mniejsza o to — pilniej mi było o teraźniejszości coś usłyszeć, niż dawne odgrzebywać wspomnienia.
— Dlaczego powiadasz, że dziwny? — spytałam.
— Bo nie mogę zmiarkować, czy go bardzo lubię. Rozmawiał ze mną tak serdecznie i wesoło, pytał o wuja Kazimierza, o jego żonę, o gospodarstwo wiejskie, a potem tak mi dokuczył, jak nikt jeszcze w życiu.
— Dokuczył ci, mój Józiu? Jak on śmiał ci dokuczyć? wszakże mama tam była!
— To właśnie najgorzej, że w obecności mamy nazwał mnie nieukiem.
— Co on miał za praw o nieukiem cię nazwać? — z oburzeniem zawołałam.
— No, zdaje mi się, że miał jakieś prawo, kiedy mama na to pozwoliła.
— I tak mu nagle to przyszło? bez żadnego powodu?
— Niezupełnie nagle, bo to było po egzaminie.
— Co to znaczy po egzaminie?