Przejdź do zawartości

Strona:PL Curwood - Kazan.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nagle Kazan zastrzygł uszami. Posłyszał kroki czyjeś, potem głosy, coś zcicha szepczące. Jeden z tych dwu głosów był głosem jego rana. Drugi zaś... I nagle, gdy tak nadsłuchiwał, drżenie przebiegło mu po grzbiecie.
Był to roześmiany kobiecy głos. I zdawało mu się, że sobie przypomina jak przez sen podobny głos, w którym taiła się słodycz i szczęście, a który za dawnych czasów dzieciństwa rozbrzmiewał mu nieraz nad uszami.
Podniósł łeb w chwili właśnie, gdy do izby wchodził jego pan wraz ze swą towarzyszką. Wpatrzył się przekrwionemi oczyma w nich oboje.
Odgadł, że młoda kobieta drogą była jego panu, ten bowiem obejmował ją wpół ramieniem. Przy świetle palącego się na kominie ognia spostrzegł, że śliczne to stworzenie miało włosy jasne, jakby ze złota, że twarz jej była różowa, jak jesienią liście dzikiego wina, że oczy jej błyskały, jakby dwa błękitne kwiaty.
Zaskomlił na jej widok i rzucił się ku niej.
— Ostrożnie, moja jedyna! — ostrzegł pośpiesznie pan Kazana, — nie zbliżaj się zanadto. To niebezpieczne zwierzę.
Ale kobieta klęczała już przy Kazanie, drobna i delikatna jak ptaszek i tak śliczna z oczyma, tak cudownie lśniącemi, z malutkiemi rączkami, które gotowe były wnet pogładzić groźnego psa.
Kazan, zdumiony, przejęty niepewnością, zastanawiał się, co ma począć. Ma-ż naprężyć muskuły, rzucić się na nią i pokąsać? Była-ż ta kobieta z rzędu owych groźnych i wrogich rzeczy, wiszących na ścianach. Miał-że susem skoczyć jej do gardła i zagryźć ją?
Widział podbiegającego śpiesznie pana, zbladłego jak śnieg...
Ale młoda kobieta, bez cienia obawy, położyła już rękę na łbie Kazana, aż wszystkie nerwy za-