Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest zupełnie zgodne z jéj opowiadaniem, i że siostrzeniec mój może szanować swoję towarzyszkę i przebaczyć jéj.
— A nawet powinien to zrobić — odparła żywo Cezaryna — ale nadawać jéj swoje nazwisko, tak, w oczach markiza, nie pomyślałaś o tém Paulino. Chciałabym widzieć, jaką byś minę zrobiła, gdyby kiedyś pani Pawłowa Gilbert, pod rękę z mężem, spotkawszy pana de Rivonnière zawołała raz jeszcze: to Juljusz!
— Nie ma wątpliwości, że tego nie zrobi — rzekł markiz. — Pocóżby p. Gilbert miał o tém wiedzieć?
— Będzie wiedział, — odpowiedziała Cezaryna.
— Od ciebie? zawołałam.
— Tak jest, od niéj — odparł markiz z boleścią — wiesz pani bardzo dobrze, że ona chce przeszkodzić temu małżeństwu.
— Marzycie oboje — rzekła Cezaryna, która nigdy nie wyznała markizowi, że Paweł był przedmiotem jéj wyróżnienia, i która odwracała jego podejrzenia, ilekroć dopatrywała się w nim powrotu zazdrości; — cóż to ma do mnie?.. Gdybym miała skłonność, o którą mnie pan posądzasz, jakżebym znieść mogła obecność téj Małgorzaty koło siebie? Przecież ja sama sprowadziłam ją tu dzisiaj. Daję jéj zarobek, zajmuję się nią, interesuję się jéj dzieckiem, które jest chore, mówiąc nawiasem. Być może pójdę je jutro odwiedzieć. Wy poczytujecie to za rzecz dziwną i cudowną? Dla czego? Mogę dziewczynę tę uważać za bardzo godną miłości jakiego porządnego człowieka, ale nikt mnie nie zmu-