Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cznych, a czarne kury, spłoszone turkotem, uciekały i kryły się po płotach; tu i owdzie pies wyskoczył z budy i wyjąc, gonił za powozem, by po chwili zawrócić ze zjeżoną sierścią i szczeknąć jeszcze kilkakrotnie za jadącymi. Chłopiec w zabłoconych sabotach, zmierzając kędyś długimi, niedbałymi krokami, z rękami w kieszeniach błękitnej bluzy, wzdętej przez wiatr, cofnął się na bok przed karetą, niezgrabnie ściągając czapkę i odsłaniając włosy przylizane, przylepione do czaszki.
A między jednym folwarkiem a drugim rozpościerały się płaszczyzny, w dal biegnące.
Nareszcie dojechali do wielkiej alei jodłowej, łączącej się z gościńcem. W głębokich, błotnistych śladach kół pochylała się kareta, okrzyki lęku wyrywając z ust mateczki. U końca alei widniała biała brama; Maryusz zeskoczył z kozła, by ją otworzyć, poczem okrążywszy ogromny kolisty gazon, kareta zajechała przed wysoki, duży, posępny budynek o zapuszczonych okiennicach.
Nagle rozwarły się drzwi środkowe i stary, reumatyczny służący w czerwonym kaftanie, czarno prążkowanym i zakrywającym częściowo fartuch codzienny, drobnymi, krzywymi krokami począł zstępować ze schodów werandy. — Poprosił o nazwiska i wprowadził gości do obszernego salonu, gdzie z trudem zdołał podnieść