Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stale zapuszczone żaluzye. Meble były okryte pokrowcami, zegar i kandelabry osłonięte białem płótnem, a powietrze wilgotne, cuchnące pleśnią, mrożące, zdawało się wnikać smutkiem w płuca, serce i skórę.
Usiedli i czekali. Kroki, dochodzące z górnego korytarza, świadczyły o ruchu niezwykłym. To kasztelaństwo, niespodzianą wizytą zaskoczeni, przebierali się czemprędzej. — Trwało to długo. Kilkakrotnie rozlegał się odgłos dzwonka. Ktoś schodził z piętra i znów wracał.
Baronowa, nieprzyzwyczajona do przejmującego chłodu, kichała raz po raz. Julian przebiegał salon wzdłuż i wszerz. Janina, posępna, siedziała obok matki, a baron, wsparty plecami o marmur kominka, stał, z oczyma wbitemi w ziemię.
Nareszcie rozwarły się jedne z wysokich podwoi i ukazali się wicehrabiostwo de Briseville. Oboje drobnego wzrostu, chudawi, podrygujący, o wieku nieokreślonym, ceremonialni i zakłopotani. — Ona w sukni jedwabnej w kwiaty, w staroświeckim czepeczku ze wstążkami, mówiła szybko głosem cierpkawym.
Małżonek, w obcisłym, salonowym surducie, kłaniał się, zginając kolana. Jego nos, oczy, zęby obnażone z dziąseł, włosy jakby wywosko-