Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Jam jego namiestnik na ziemi — ja — Kosmokrator Chrześcijaństwa.
Przed Tobą, Pani moja Święta, schylam się w pokorze cichej biednego chłopa —
mówię Ci, nie opuść mnie w tej strasznej bezlitości, jaka jest Życie.
Tak, zbudził się we mnie Demon wszystkich żądz. W Tobie one znajdą prawo do Świętości. Inaczej ogarnie mnie obłęd. Będę tańczył na ulicach w nocy z kurtyzanami grając w srebrne trąby. Będę Twojego trupa gwałcił w tych cudnych komnatach, wśród ogrodów, gdzie łkają słowiki!...
MONASTERNY ŚPIEW: (przeraźliwy jak w Dzień Sądu Ostatecznego) Hospodynie pomiłuj! hospodynie pomiłuj! hospodynie pomiłuj!
B. NIKEFOR: (w rozpaczy i w grozie wznosząc ręce)

Hospodynie pomiłuj!
Hospodynie pomiłuj!
Hospodynie pomiłuj!
(mówi do B. Teofanu)

Jeśli to jest śmieszne, że ja Imperator największej monarchii świata tak żebrzę, to wiedz, iż mi pęka serce — łamie się nademną sklepienie jasne mego umysłu —
MONASTERNY ŚPIEW: Hospodynie pomiłuj! Hospodznie pomiłuj! Hospodynie pomiłuj!
B. TEOFANU: Żałuję!
B. NIKEFOR: Weźcie ją straże, złożyć w trumnie, trumnę nakryć wiekiem, niech tylko przez maleńkie szpary krat widzi jarzenie gromnic.
Ha, ziemia sama zrobiła tu mogiłę — jest otchłań.
Rzucam tę żagiew — leci — leci, staje się już iskrą —