Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Niechaj rozbudzi ten kwiat smoka pod ziemią — i ten niech przyjdzie wszystko życie pochłonąć...
(Melodos odchodzi).

(Trwa milczenie. Teofanu stoi wpatrzona w morze. Wtem odzywa się trzykrotnie puszczyk. Z okna więziennego wysuwa się Jan Cymisches, wybladły, z włosami splątanymi i czerwonymi, jak księżyc nad bagnem.
Zahuczał znów puszczyk).

J. CYMISCHES: Już idzie ta przebrzydła Teodora, jak zwykle co wieczór przed mą kratę!
(Wzdłuż murów przekrada się X. Teodora przebrana za wilkołaka, z wilczurą i w szacie purpurowej, na głowie korona imitująca koronę Bazilissy).
X. TEODORA: Ze wszystkich więźniów, Ciebie mają za najniebezpieczniejszego wichrzyciela.
J. CYMISCHES: Uczyń to, co obiecałaś!
X. TEODORA: Nie jest łatwo podłożyć ogień grecki pod te mury, aby się zetliły. Mogę być zabita przez straże, bo choć mnie biorą za wilkołaka Bazilissę, ale przecież który niedowiarek może puścić w potwora jaką skałką.
J. CYMISCHES: Proszę, objaw mi sposób, jakim tu z klasztoru Twego wchodzisz...
X. TEODORA: Nigdy! Trzymam Cię — jak kanarka w klatce!
J. CYMISCHES: Powiem, jaka nagroda czeka...
X. TEODORA: Nagroda? od zrujnowanego więźnia i banity?
J. CYMISCHES: Nagroda moich pieszczot... zali widziałaś, jak sykomora zanurza się gałęźmi w wodę?
X. TEODORA: Zimne pieszczoty, nie jestem topielicą!