Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
J. CYMISCHES: No, to przysięgam, że jakby święta Słupnica —
X, TEODORA: Co?
J. CYMISCHES: ...wzniesiona będziesz do nieba.
X. TEODORA: Krótkie to są chwile!...
J. CYMISCHES: Co, krótkie? miesiąc miodowy i do tego z imbirem!
Ukażę Ci w lasach pod Araratem Centaurów, których świdrowaty uścisk stawał się rozkoszą zabójczą nawet dla bachicznych samic!
X. TEODORA: Mów to Kasjanie, ona lubi dobrą literaturę! Ja wyrosłam z bajek.
(Rozbłyska księżyc).
J. CYMISCHES: Potrójne nieszczęście, kiedy kobieta jest brzydka, głupia i złośliwa!
X. TEODORA: Co?
J. CYMISCHES: Myślę o Kasjanie...
X. TEODORA: Chcę w to wierzyć. Zanim zdołam zebrać tyle złota, by przekupić straże z mojego klasztoru — przeminą miesiące... Jest nadzwyczajny dozór w tej górskiej krainie, odkąd mieszka tu Bazilissa. Ja Ciebie samego wypuścić nie chcę, a kiedy będziemy razem, to ze strachu że Cię wydam, będziesz mi wierny. Bądź więc przez niejaki czas cierpliwym... ja postaram się umilać Twe noce. Lecz zima zabruka błotem nowej zawieruchy, nim Ci przyrzekam wyjście. Przez zodjak cały musisz być jeszcze cierpliwym.
J. CYMISCHES: Niech język Twój wyliże nawóz po wszystkich źwierzętach Zodjaku! obmierzła czarownico!
X. TEODORA: Ja obmierzła? tyłeś mię nacałował przez kratę...