Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
korowód nasz przejdzie po lesie, szukając rozkwitłego w nocy kwiecia Mandragory.
Weź tą skrzynią i wrzuć ją do morza.
Weź ten niewielki ciężar — idź i utop w morzu.
KRATEROS: Co to? Ja niechcę!
WELIA: Przysięgam Ci, że to nic żyjącego! zresztą i tak nie ujrzysz, bo jesteś ślepy.
KRATEROS: Tu są kamienie?
WELIA: Bardzo drogie kamienie...
Zato dziś wieczorem uproszą do nas Anastazję, skulisz się u jej nóg i będziesz leżał.
KRATEROS: Już idę, idę — będzie Nastuchna! nie zawiedź, bo nigdybym Cię już nie usłuchał.
WELIA: (do siebie) Może i on za jednym zamachem wleci w morze!... krew zebrałam wszystką do fiali na uroczystość Djonisa, kropla ze serca jest w pierścieniu...
(głośno)
A nie zapomnij o lampach w świątyni Pryjapa!
(do książąt oślepionych)
I cóż wy tu będziecie tęsknić? przyłączcie się do naszego korowodu, po ciemku wybierzcie Afrodytę w jej tysiącznych odmianach!
I. KSIĄŻĘ: Każdy z nas gotów zaprzedać ostatnią suknię, pozwoli się bez trumny pogrześć i nago, ale weźmie za kochankę wprzód jedną z tych przepięknych — —
(maca)
Korybantek — — cór Pieprzowego drzewa i Wenery.
(szuka w ciemności, osypywany śmiechem przebiegających z klasztoru do lasu satyrów i bachantek)
II. KSIĄŻĘ: I ja... niechże mi która pozwoli się uskubnąć —
WSZYSCY KSIĄŻĘTA: My wszyscy oślepieni, jesteśmy