Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Nawet śmierć nie rozdziela tych niezdarnych centaurów: żołnierza i konia chowają w jednym dole.
Ani prawdziwa, ani fałszywa nie wiąże ich Religia: jedynie magiczne bębny czarodziejów budzą w nich niejasne pojęcie nadprzyrodzonych Istot.
W głębi namiotu Attyla śledzi konwulsje i wycia tych piekielnych tłómaczów.
Krępe ciała, potworna wielkość głów, spłaszczone nosy i szczęki, które są pokryte bliznami od umyślnych cięć, aby od niemowlęctwa przyuczyć do znoszenia ran.
Hunna twarz jest przerażającej czarności i podobna, jeśli tak można się wyrazić, do bezkształtnej bryły mięsa z dwiema jamami zamiast oczu.
Zagłada nasyca ich żwierzęce okrucieństwo.
Do rzezi przystępują jak do żniw zbożowych.
W pochodach swoich zagarniają po drodze sarmatów ludy, teutońskie plemiona i koczownicze hordy błękitno malowanych ludożerców.
B. TEOFANU: Już dość, jakże wyglądał sam Attyla?
MAŁY EUNUCH: Dziwna to jest postać ów Belzebub wojny.
(czyta)
Łączy on w sobie drapieżność dzikich zwierząt z niegodziwością despotów! jest okrutny jak przewódca barbarzyński i zepsuty jak stary radża —
posiada przytem gwałtowność mongolską zmieszaną z łacińską przebiegłością; jest w nim coś z wilkołaka i dyplomaty.
Na bizantyńskie cesarstwo uderza on nietylko postrachem, ale i podstępami. Tygrys igra z niedołężnymi cezarami, którzy władają światem niby figury malowane.