Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Nie będę potrzebowała uciekać na czarnym okręcie w pustynię Wiecznych Lodów.
(wbiegają żołnierze).
KRZYK: Bazilissa nas wiedzie!
Meter Koros! święty wizerunek Chrystusa z Edessy ma na swej chorągwi!
Zwyciężymy barbarów! Bazilissa zwycięża!
(Rozlega się śpiew słowika)
B. NIKEFOR: Dowód, że tu w Bizancjum pory roku są już kalendarzowym przesądem: wszak drzewa w ogrodzie rozkwitły raz drugi mimo grudnia — i zaczynają śpiewać słowiki!!
B. TEOFANU: Rozkazałam bratu Twemu, kyriopalacie Leonowi, aby tu sprowadził oddział.
(B. Nikefor patrzy w nią badawczo).
B. NIKEFOR: Łuczników przeciwko ptakom, lecącym zbyt wysoko?
B. TEOFANU: Czemu patrzysz na mnie z taką nienawiścią?
B. NIKEFOR: Ja Cię nie nienawidzę, — ja Tobą pogardzam!
(wychodzi).
B. TEOFANU: (sama śmiejąc się) Nareszcie domyślił się, że jestem w zmowie przeciwsko światu całemu!
Lecz uśpić jego czujność? naodwrót, chcę widzieć lwa broniącego się z całą zajadłością!
Ha! jeśli przebudzony — niech się już sam umie strzedz! Fatum roździeliło trzy jestestwa, które jak trzy monstra oszalałej Chimery — muszą się wzajem wytępiać.