Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
przepraszam, Najświętobliwsza Władczyni, że wysłowiłem przy Tobie tę niewiastę nieskromnych obyczajów!
J. CYMISCHES: Akypotheodorosie, wywiedź tego pijanicę, który się przebrał za Patryarchę!
Balantesie, podaj rękę Bazylemu Lekapenowi, który się musi śpieszyć.
(Tamci wychodzą).
I cóż?
(B. Teofanu w zbroi, z djademem na hełmie stoi w poświetli księżyca. Milczy, drżąc).
Milczenie bywa często krzykliwe! Widzę, że waćpani się wstydzisz, jak heroina z cnotliwego miasteczka, że mogłaś zakochać się tak nieoględnie — jeszcze przed ślubem?...
(B. Teofanu drży coraz silniej)
Uczuć Twoich Ocean nieustannie szaleje?
B. TEOFANU: Kocham Cię coraz straszliwiej.
To jest tak proste, jakby słońce runęło z firmamentu i świat naraz zapadł w obłęd.
(Dotyka jego włosów drżącymi końcami rąk).
Ty, co miałeś tysiąc kobiet, nie możesz kochać najsmętniejszej?
J. CYMISCHES: Ciebie nie można kochać, nie stając się nadczłowiekiem, bogiem! Ja nie chcę wyżyn.
B. TEOFANU: Ty nie chcesz być na gór wierzchołkach?
J. CYMISCHES: Nie.
B. TEOFANU: Nie chcesz iść do najgwiaździstszych źródeł piękności i prawdy, jakie osiągnęła dusza?
J. CYMISCHES: Obywam się bez prawdy, nie znoszę zbyt szczególnej piękności, Życie jest krótkie, poco je tracić na nieurzeczywistnialnościach?