Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

promieńmi błogosławiące!
Tylko Prometeiczna moc
rozjarza w tej jaskini losu człowieczego — ogień.
Oh, z mej ręki spełznął padalec —
czarny, demoniakalny —
opętujący brudem złośliwej miłostki,
jakoby krostą: zaraźliwszą
nad lues, i gorszą nad trąd miłością — do błazna!
Teraz jestem znowu wolna Walkirja,
jak niegdyś —
gdy z ciemności niebytu
raz pierwszy ujrzałam się: Jaźń —
i zaślubiłam się z Wolą — na wieki.
Teraz ogarniam znów wszechświat —
nieskrępowana łańcuchem stadnego instynktu!
Lecz dookolny lud — nie jest moim ludem:
tu złowrogie katakumby,
gdzie stał się Chrystus oprawcą
i jak wzbogacony plebejusz, lśni złotem,
które wydarł nędzy!
tu uczty Trimalchiona-Boga
wśród sprośnej orgii Jego niewolników;
tu wielkie monstrualne kłamstwa,
rozpięte nad otchłanią zmroczeń! —
tu człowiek grzechu stał się człowiekowi — Djabłem!
I cóż zostało
nad tym złośliwym grzęzawiskiem,
jak nie wzniesienie rąk?
Niech będą pochwalone nocne godziny,
kiedy Człowiek jest sam
w otchłani strachu i męczarni,