Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiedy poznaje piekło swego istnienia,
i jak Demon — zamyśla się
nad światem, w którym musi zginąć!
Tak — widzę — że niemam sobowtórów:
zmierzchli już bogowie Olimpu,
i umarł — naprawdę umarł — Nazarejczyk!
Lecz, za lodowym Oceanem,
gdzie na wyspie buchają kratery
wre Niflhajmr — wir tytanicznych żywiołów
tam Baldur jest w największej czci:
genezyjski to promień mądry, przenikliwy,
w jasnowidzeniu twórczy — jakby moja Jaźń
Błogosławione te Niflhajmru głębie,
w których się męczy Baldur!
i kiedy już ma wyprzeć się samego siebie,
kiedy najczystsze kryształy gwiazd
rozbił o mury piekielnej katowni —
w mroku poznaje, że świeci,
że promienieje od wewnątrz
najświętszym Gralem swej Jaźni.
Takie królewskie gody ma zarówno więzień,
jak trzykroć co dnia w rzece Hiamawatu
myjący się Purohita —
tę chwilę, kiedy zbudzony ze snu
widzi się w otchłani —
i otchłań śpiewa hymn — Niewiadomemu
w Nim —
teraz we Mnie! —
Tak, z mojej duszy spełznął już padalec
czarny, ohydny, demoniakalny,
opętujący brudem złej namiętności