Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
lecz zato najpoczytniejszym moralistą w Bizancjum, niż nieuznawaną Duszą!
X. TEODORA: (na uboczu) Choerina, przysyła ci Patryarcha ten złoty kałamarz w formie kaplicy z mistycznym satyrem — i obiecał w 200 papyrusach nieznaną hebrajską pornografię. Jesteś bardzo ceniony, Sobór biskupów wielbi twe dzieło... Jeszcze umrzesz w odorze świętości.
CHOERINA: Mnichno, pocóżeś mi śmierć przypomniała? wiem już co jest odium theologicum... Idę z wami — osobliwie, te dwieście papyrusów z pornografiami!
Lecz warunek — Melodosa musicie usunąć! On chce być czytanym za lat tysiąc.
Trzeba mu ułatwić nowe wcielenie niech umrze z próżni.
X. CHOERINA: Chodź ze mną.
CHOERINA: Naco?
X. TEODORA: Wszak wiesz, że kobieta boi się próżni.
CHOERINA: Powinna byś się zatem w pewnym względzie i mnie lękać. Co widzę? jakiś smok nadpływa — lepiej wsiąknijmy w ciemność.
(Znikają).
B. TEOFANU: (mówi śniąc z otwartymi oczyma).

Zobaczyłam mego ojca we śnie —
siwiuteńki, ze smutkiem na twarzy —
i spogląda gdzieś w dale bezkreśnie,
mając serce, co nigdy nie skarży.
Czarne smutki odkryły się we mnie
mego serca, co nigdy nie wskrześnie —
życia mego zwiędło pół, daremnie —
(Księżyc wschodzi ponad wody leśne...)
a pół życia mego leci z burzą,
jak olbrzymie nad chmurami pieśnie!